niedziela, 21 marca 2021

Jeśli marzec mnie nie zabije, to chyba wszystko przeżyję...

 


Hej.

Znów mnie trochę nie było...

Ferie spędziłam bardzo dobre. Trochę z M., trochę z matką i jej rodzicami, trochę z ciocią, wujkiem i drugą babcią. W międzyczasie rzuciłam pracę i dopiero wtedy poczułam, jaka tam była pod koniec presja...

Nowy semestr rozpoczął się spokojnie i miałam już się odezwać z najnowszym planem dietowo-treningowym, ale w piątek 5 marca mój świat się zatrzymał. 

Wstając rano zorientowałam się, że nie ma mojego kota w mieszkaniu. Musiał w nocy wyskoczyć na klatkę, albo spaść z niezamkniętego przez współlokatora balkonu. Szukaliśmy go po całej dzielnicy i sąsiadujących również. Rozwiesiliśmy masę plakatów, wrzucaliśmy ogłoszenia w internecie, gdzie tylko się dało, dzwoniłam do schroniska, wielu fundacji, weterynarzy. Efekt był wszędzie taki sam - nic. Kilka razy dostałam telefon o czarnym kocie tu i tu, biegłam tam, żeby tylko się okazało, że to zupełnie inny kot. Jadłam byle co, nie spałam po nocach, bo do 4 chodziliśmy z B. nawołując go po okolicy. Jedyny plus był taki, że robiliśmy po 15 km dziennie. Już zaczynałam tracić jakąkolwiek nadzieję i złapałam takiego doła, że we wtorek cały dzień przepłakałam. Ale w środę zdarzył się cud - dostałam telefon, że czarny kot przychodzi do pani pod balkon w bloku uliczkę dalej. Poszłam z saszetką, a moje wygłodzone biedactwo przyleciało do mnie po jedzenie. Jadł tak łapczywie, że nawet nie zwrócił uwagi, gdy zapinałam mu szelki. W domu zjadł porządnie, umyłam go, a potem poszliśmy jeszcze do weterynarza, żeby upewnić się, że wszystko w porządku. Cała przygoda 12-dniowa skończyła się jedynie na kilku drobnych zadrapaniach i 3 kleszczach (z czego 2 zauważyłam dopiero następnego dnia i sama mu musiałam wyciągnąć). Wczoraj podałam mu tabletkę na odrobaczanie, a za 2 tygodnie mamy jeszcze iść na odnowienie szczepień. Kamień spadł mi z serca i cały czas cieszę się jak dziecko, że moja czarna parówa znów jest w domu :')

W międzyczasie znajoma poleciła mi bardzo dobrego ginekologa endokrynologa, do którego udało mi się w miarę szybko umówić. Kazał zrobić badanie krwi pod kątem kilkunastu czynników i wysłać mu mailem. Niestety zmartwiła mnie odpowiedź: "Wyniki badań z krwi wskazują na zjawisko insulinooporności"... Zaczęłam trochę czytać o tym i załamałam się totalnie. Tym bardziej, że pamiętam, iż jedna z was to ma i opisywała jakie to gówno. Za chwilę okaże się, że mogę jeść tylko styropian i runo leśne, bo w zasadzie w chuj rzeczy jest zakazanych na diecie na insulinoopornych. Ech... Ale przynajmniej będę musiała w końcu mocniej ruszyć dupę, żeby schudnąć, bo aktywność fizyczna jest wręcz wymogiem w leczeniu. W piątek jadę ponad 200 km do tego lekarza na badanie. Zobaczę, co powie na miejscu...

Do tego dostałam płatne zlecenie na napisanie referatu na 20 stron A4. Wszystko fajnie, ale nawet artykuły naukowe na ten temat mają max. 15 stron, gdzie połowa to tabelki.... A dziś się jeszcze dowiedziałam, że skrócili czas na oddawanie prac z 31 marca na 28... Strzelę sobie w łeb chyba...

To tak w zasadzie wszystko. Nie robię żadnych szczególnych postanowień dietowych póki co. Ten tydzień postaram się po prostu jeść w miarę zdrowo i bez napadów. Co z aktywnością fizyczną będzie to nie wiem, bo w każdej wolnej chwili będę pisać ten referat. Ale zobaczymy. Obiecuję tym razem dać znać wcześniej niż za miesiąc.


Trzymajcie się :*

Tenshi Kaosu