Hej.
Dzięki za komentarze pod poprzednim postem. Ariela napisała, że pomimo tuszy wciąż jestem atrakcyjną babką i trochę skłania mnie to do przemyśleń. Bo chyba nie będzie dla Was dużym szokiem, gdy powiem, że ja absolutnie nie postrzegam siebie w kategorii piękna czy atrakcyjności. Wręcz przeciwnie. Mam wrażenie, że w słowniku przy definicji słowa "paszczur" jest moje zdjęcie.
Jest to coś, co bardzo chciałabym kiedyś przerobić na psychoterapii. Ale że mnie na razie na nią nie stać, to muszę pracować z tym co mam.
Słusznie zauważyłyście, że nic bez mojego zaangażowania się nie zmieni. Więc staram się zaangażować i (jak poprzednio też pisałam) zapierdalać jak moja wersja z liceum - oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu ;)
Nie jest to proste. Moje życie od czasów liceum bardzo się zmieniło. Kiedyś mając lekcje na 8:00 wystarczyło wstać o 7:00, śniadanie przygotowywała babcia, mama mnie podwoziła do szkoły albo miałam autobus, który jechał do miasta niecałe 20 minut. Lekcje kończyłam średnio ok. 15:00 i przed 16:00 byłam już w domu, a tam babcia czekała z gotowym obiadem. Naturalnie teraz wygląda to zupełnie inaczej - pobudka w tygodniu o 5:30 - 6:00, 7:10 odjeżdża mi tramwaj, który jedzie ponad 40 minut do mojej pracy, kończę ją o 16:00, więc po 17:00 dopiero jestem w mieszkaniu. Obiad muszę dopiero sama ugotować, a potem po nim pozmywać. No i zakupy też teraz przecież robię sama, do tego sprzątanie, pranie... No nie jest lekko w tej dorosłości, do której kiedyś tak mi się spieszyło :) Ale muszę się z tym pogodzić i nie zamierzam się biczować za to, że nie robię tylu dodatkowych rzeczy co kiedyś.
Jak wyglądał ten tydzień?
Poniedziałek - praca, po południu się zdrzemnęłam (niestety dłużej niż planowałam), a wieczorem zrobiłam trening na VR
Wtorek - praca, potem miałam mieć korki, ale dziewczyna zapomniała, więc to przełożyłyśmy, a ja poszłam na siłownię (sama byłam pod wrażeniem, że wytrzymałam trening dłuższy niż 30 minut, bo cardio robiłam aż 45 minut, a potem 15 minut rozciągania)
Środa - praca, potem praca Oriflame, korki, krótki spacer i przy okazji zakupy spożywcze
Czwartek - praca w innych godzinach, bo od 10:00 do 18:00, po powrocie siadłam do projektu na studia i robiłam go do północy
Piątek - praca, potem obiad na mieście, rozmowa video z przyjaciółką i na 19:00 wróciłam do pracy na koncert (odpuściłabym, ale zaprosiła mnie osobiście dyrektorka dyrektorów, więc głupio by było nie przyjść), wieczorem po powrocie dalej robiłam projekt
Sobota - miałam iść na zajęcia, ale z rana dostałam okres, więc skończyło się na Ketonalu, termoforze i dalszym spaniu do 16:00, potem do nocy pisałam jedną z prac zaliczeniowych (miałam napisać opowiadanie, dzisiaj na zajęciach okazało się, że inni napisali ok. strony, a ja aż 6, ale profesorowi się mega spodobało i powiedział mi, że to jest oryginalne dzieło i jest pod wrażeniem moich umiejętności literackich ♥)
Niedziela - zajęcia od 8:00, najpierw oddany jeden projekt, potem egzamin zaliczony na 5, potem zajęcia literackie (te z opowiadaniami), powrót do mieszkania, drzemka, a wieczorem wysyłałam jeszcze kilka brakujących prac i projektów do prowadzących i walczyłam dalej z największym projektem zaliczeniowym w tym semestrze (wciąż mi trochę zostało, jutro będę kończyć i oddawać)
Myślałam, że pójdę w sobotę na siłownię chociaż na pół godzinki, ale niestety okres wybrał inaczej. Mówi się trudno.
Jedzeniowo w tym tygodniu było lepiej. Wpadła w tygodniu mrożona pizza, a wczoraj przy okresie zamówiłam taką prawdziwą z ulubionej pizzerii i niestety dopadła mnie też ochota na słodkie, więc współlokator poszedł mi do Żabki po słoik nutelli, chipsy na wieczór i pepsi do picia. Ale nie załamuję się tym. Jeśli raz w miesiącu w pierwszy dzień okresu się zdarzy taka sytuacja, to zamierzam się potraktować ulgowo. Grunt, żeby kolejne dni nie przerodziły się w ciąg jedzenia syfu. Dziś mi się to udało, bo od rana znów byłam grzeczna :D
ś: SuperShake
IIś: kanapka z guacamole, kiełkami rzodkiewki i pomidorem, energetyk (niestety z cukrem)
o: 2 kawałki pizzy, która została z wczoraj
k: ryż basmati, warzywa mrożone podsmażone na patelni, tofu wędzone (całe danie przyprawione przyprawą chińską, sosem sojowym i imbirem), jabłko
Wiem, że wciąż nie jest idealnie, ale to krok w dobrym kierunku. Muszę jeszcze wrócić do pisania sobie codziennie listy zadań do zrobienia, żeby o niczym nie zapominać i regularnie porządkować swoje życie. Czuję, że powoli będzie coraz lepiej ♥
Znów mam w głowie pełno myśli, które chciałabym tu przelać, ale jest już 1:30, więc zmykam spać.
Dobrego tygodnia!
Tenshi Kaosu