wtorek, 21 grudnia 2021

Up & Down

 


Hej.

Znów się nie odzywałam, ale miałam ostatnio totalny zjazd depresyjny. I to taki dość poważny. Prawie nie wychodziłam z domu. Na zajęciach online i tak nie słuchałam, nie umiałam się w ogóle skupić i miałam totalnie w dupie, że będę miała zaległości. Pojawiły się myśli samobójcze i by znów się okaleczać. Na szczęście moja przyjaciółka namówiła mnie, żeby skonsultować się z psychiatrą. Tym razem umówiłam się do innego niż poprzednio. I okazało się, że poprzedni lekarz źle mi dobrał dawkę leku... Dostałam od niego stabilizator nastroju, żeby uspokoić manię. Ogólnie ujmując miał obniżyć mój nastrój do takiego - nazwijmy to - standardowego. Ale przez zbyt wysoką dawkę obniżył mój nastrój za bardzo... No ups xD Więc dobrze, że skonsultowałam się z tym nowym psychiatrą, bo powiedział mi, że leki, które biorę, są dobre, ale muszę brać 2 - krotnie niższą dawkę. Faktycznie pomogło i można powiedzieć, że póki co działam w miarę normalnie. Nie mam doła i nie latam jak na haju.

W trakcie mojego epizodu depresji przyszły też wyniki stypendiów. I nie dostałam go w tym roku. I szczerze się wkurwiłam, bo dostała je np. moja przyjaciółka, której ja zdałam 2 przedmioty (miała warunek z chemii i biochemii, których nie ogarnia, więc na kolosach i egzaminach ja robiłam je wszystkie zadania, a ona tylko przepisała, co było dość proste przez zdalne). I nie zrozumcie mnie źle, nie jestem zawistna. Cieszę się, że jej się udało. Ale wkurwiam się, bo ja poświęciłam w chuj pracy ucząc się, robiąc notatki i oddając zadania przed czasem, a ona po prostu potrafi zajebiście ściągać i dobrze kombinuje. A mimo to nie ma sprawiedliwości, więc to ona dostaje teraz hajs, a ja nie... Cóż, czas się w końcu wyrwać z tej bańki złudzeń i przyjąć, że świat nie jest sprawiedliwy i grunt to umieć kombinować ;)

 Rozmawiałam też z nią o tej sytuacji, moim dole, tych studiach itd. W trakcie tej rozmowy zapytała mnie "Po chuj się tak starasz na tych studiach, skoro i tak nie chcesz pracować w zawodzie? Czemu nie poświęcisz tego czasu i energii na rozwijanie swoich pasji i robienie czegoś, co Ci sprawia radość?". Niby proste i logiczne, a jakoś wcześniej to do mnie nie docierało. Unosiłam się tą chorą ambicją zaszczepioną mi przez rodziców - Tenshi musi mieć najlepsze wyniki i być we wszystkim najlepsza, nawet jeśli jej to nie interesuje. Ale jej słowa jakoś mnie otrzeźwiły. Dlatego postanowiłam, że koniec z zajeżdżaniem się dla czegoś, czego nie chcę. Nie rzucam studiów, bo teoretycznie został mi tylko rok do końca, więc zrobię je, żeby mieć ten tytuł inżyniera. Ale nie zamierzam teraz dalej napierdalać notatek dzień i noc. Będę uczyć się tyle tylko, żeby zdać. A resztę mam w dupie. Dzięki temu będę miała czas na rozwijanie biznesu w Oriflame, naukę języków, gry na pianinie, śpiewanie i szlifowanie warsztatu aktorskiego. Albo robienie kolejnych szalonych rzeczy, które przyjdą mi do głowy xD

Kiedy zmniejszyłam dawkę leku i zaczęłam znów stawać na nogi zaczęłam realizować to postanowienie. Oczywiście wciąż studia pochłaniają mi dużo czasu, bo przez epizod depresyjny narobiłam sobie zaległości z zadaniami i notatkami (w grupie znajomych podzieliliśmy się tak, że każdy wziął po jednym przedmiocie, żeby robić z niego notatki i potem przed sesją się wymienimy, ale ja póki co nawet nie zaczęłam swoich). Ale zrobiłam już sobie listę rzeczy, które muszę nadrobić i skrupulatnie odhaczam kolejne punkty. Aktualnie nadrobiłam 4 przedmioty, 3 jeszcze do ogarnięcia. Ale w przerwie świątecznej zamierzam nadrobić zadania z 2 + notatki z "mojego" przedmiotu. To oznacza, że zostanie mi jeszcze jeden przedmiot, na którym robimy duży projekt, z którego będą wystawiane oceny końcowe. Ale tym zajmę się już w styczniu. No i zaczęłam ostro cisnąć naukę rosyjskiego. Po pierwsze, bo mam w sesji egzamin z niego, a po drugie, bo bardzo mi się podoba i chciałabym go opanować chociaż w stopniu komunikatywnym. Ostatnio prawie codziennie poświęcam 1 - 2 godzin na naukę języka, co mnie bardzo cieszy. Nie mam jeszcze zbyt dużo czasu wolnego na realizowanie się na innych płaszczyznach, ale do tego też powoli dojdę. 

Teraz tylko chwilka jojczenia - ja pierdolę, jak mi się nie chce jechać do domu. Nienawidzę Świąt. Moja rodzina skutecznie mi obrzydziła wszystkie święta, jakie generalnie spędza się z nimi w domu rodzinnym. Ta sztuczna atmosfera, gdzie wszyscy udają, że się kochają i akceptują, gdzie ojciec i babcia (jego teściowa) mogliby spokojnie rzucać w siebie nożami. Wiem też, że pewnie znów mi wytkną, że przytyłam. Zakładam, że usłyszę znowu, że jedzenie mną rządzi (tak jest, ale nie muszą mi tego co chwilę przypominać), że jestem beznadziejna skoro nawet schudnąć nie mogę i że wybrałam chujową dietetyczkę, skoro "jej dieta nie działa" (spoiler - jej dieta działa pod warunkiem, że nie ma się zaburzeń odżywiania i stosuje jadłospis od a do z). No i okropnie się boję kłótni. Odkryłam jakiś czas temu, że panicznie boję się krzyku ojca. Jak tylko sobie przypomnę, jak nie raz podczas kłótni podnosił na mnie głos (a parę razy nawet rękę, żeby mnie uderzyć), to automatycznie zaczynam płakać i wpadać w histerię. No i na pewno będą zrzędzić, że do nich nie dzwonię tak często jakby chcieli. Szczerze, to spokojnie wystarczyłby mi jeden telefon do nich na miesiąc czy dwa. Ale oni chcą, żebym dzwoniła parę razy w tygodniu. Tego w ogóle nie czaję. Jak dzwonię do matki w poniedziałek, to ona już w środę dzwoni, czemu nie zadzwoniłam do dziadków, bo oni nie wiedzą, co się u mnie dzieje. Ale najśmieszniejsze jest to, że ona kurwa mieszka z nimi, więc spokojnie mogliby sobie przekazać, nie? Czy to by było za proste? A ja naprawdę chciałabym ograniczyć z nimi kontakt, bo mam dość tej toksycznej relacji. Nawet terapeutka mnie pyta, po co ją jeszcze utrzymuję. A ja nie wiem. 

Dobra, dość narzekania. Muszę lecieć, bo jest już 1 w nocy, a ja o 8 mam pierwsze zajęcia, a po wszystkich lecę do fryzjera. Wieczorem za to przyjeżdża ojciec zabrać mnie, kota i rzeczy do "domu" na Święta (nie lubię tego w języku polskim, że jest tylko jedno słowo "dom"... w jednej angielskiej piosence jest świetny wers, który oddaje moje uczucia "This house is not a home"). 

Nie wiem, czy się odezwę przed Wigilią, więc życzę Wam spokojnych Świąt pełnych miłości i akceptacji ♥

Tenshi Kaosu

poniedziałek, 29 listopada 2021

Intensywny tydzień

 


Hej.

Poprzedni tydzień był... intensywny w chuj.

Wtorek: Urodziny! I stuknęło mi magiczne 24. Mając 14 lat byłam pewna, że w tym wieku będę miała męża, dom i pierwsze dziecko, a może i drugie w drodze, stałą pracę marzeń i psa. Aktualnie mieszkam na wynajmowanym mieszkaniu, nie ukończyłam jeszcze żadnych studiów, nie mam nawet chłopaka (ani dziewczyny), pracę mam, ale na zleceniówce, a Oriflame to póki co zajawka (chociaż mam nadzieję, że za jakiś czas będę mogła powiedzieć, że to faktycznie praca), a zamiast psa mam kota. No trochę mi nie wyszło xD No i deklaruję się jako BZW - bezdzietna z wyboru. I zajebiście mi z tym dobrze, że wyobrażenie o dzieciach się nie spełniło (i oby nigdy się nie ziściło!). Ale dość bełkotu. Dzień spędziłam bardzo dobrze. Zajęcia, potem pojechałyśmy z przyjaciółką na obiad i do Lokaah, gdzie w ramach prezentu J. kupiła mi białą szałwię, palo santo i pierścionek, który wpadł mi w oko. Później pojechałyśmy na piercing (obie robiłyśmy Helixy), a potem do mnie, gdzie oglądałyśmy serial i piłyśmy piwko. 

Środa: Zajęcia, a po nich przyjechali do mnie rodzice z okazji urodzin. Zaprosiłam ich na obiad do wegańskiej knajpy (zagorzali mięsożercy i mówili, że nawet im smakowało), a potem pognaliśmy na wystawę Body Worlds. Zaraz po wystawie musieli się zbierać, a ja pojechałam na zajęcia teatralne i po nich wzięłam udział w castingu do nowego spektaklu (niestety się nie udało). 

Czwartek: Zajęcia, potem obiad na mieście z J. i po powrocie do mieszkania oglądałyśmy serial, a jak pojechała to byłam jakoś klapnięta, więc poszłam po prostu spać.

Piątek: Z rana zajęcia, a potem szybko do pracy.

Sobota: Też praca.

Niedziela: Miała być wolna, ale jeden kelner miał egzamin na studiach, a ja że mam miękkie serduszko to zgodziłam się go zastąpić do 15 (miałam potem wrócić do domu, bo do północy miałam oddać 2 prezentacje na studia, których wcześniej nawet nie zaczęłam). Jednak okazało się, że jego egzamin się przeciąga, bo lecieli alfabetycznie, więc wypadł na koniec. Napisał mi, że o 16:10 ma przyjść jakaś inna dziewczyna, więc postanowiłam zostać, ale w międzyczasie okazało się, że na innym lokalu nie przyszła jedna dziewczyna i zostały tam 2 nowe kelnerki (które pracują mniej niż miesiąc, w tym z jedną się super skumałam, a druga to moja koleżanka ze studiów) i była turbo tabaka (nie wiem, czy wiecie, ale tak w gastro się określa zapierdol). Oczywiście dziewczyny próbowały jakoś to ogarnąć i tak jak obsługa sali nie jest jakaś skomplikowana to ogarnięcie dostaw już trochę tak i zawsze robi to najbardziej ogarnięta osoba, więc laski trochę panikowały. Stwierdziłam, że ich tak nie zostawię, więc z jednego lokalu jechałam od razu na następny ratować sytuację. Jak tylko weszłam to ta, która była na dostawach od rana poszła na zaplecze i rozpłakała się z nerwów. I tym sposobem wyszłam z pracy o 19, jak już kelner po egzaminie dojechał do nowych dziewczyn. Na szczęście J. i jej chłopak pomogli i zrobili mi jedną prezentację, a ja jak tylko przyjechałam to na szybko zrobiłam drugą i wyrobiłam się przed deadlinem. 

Mogłoby się wydawać, że nie robiłam aż tak dużo w trakcie tygodnia, ale do tego dochodzi praca w Oriflame, na którą poświęcam każdą wolną chwilę. Więc np. w niedzielę jak wyszłam z pracy to szłam jeszcze do Żabki, gdzie dałam paniom katalogi i zebrałam od nich zamówienia, a w sobotę i niedzielę przed pracą miałam jeszcze spotkania biznesowe online. Widzę powoli pierwsze efekty tej pracy i jestem z siebie zadowolona, ale wiem, że nie mogę osiąść na laurach, tylko muszę dalej ostro cisnąć :)

Dziś od rana wykłady online do 17:30, w czasie których też pracowałam (pisałam do moich Klubowiczek z Ori, pomagałam im z zamówieniami i przypominałam o terminach), potem krótka drzemka, znów praca i tym sposobem przeleciałam przez ten dzień. Wieczorem jeszcze zadzwonił do mnie menadżer z gastro, którego nie było cały weekend i chciał mi podziękować za ratowanie sytuacji wczoraj. Także miło.

Jedzeniowo tak sobie. Zdarzył mi się napad w trakcie dnia, ale jestem z siebie dumna, bo nie wpieprzałam potem do wieczora jak zwykle, tylko się ogarnęłam.

ś: owsianka instant 

IIś: -

o: chipsy, czekolada (to ten napad niestety)

k: makaron z sosem z pomidorów z puszki, papryki i soczewicy czerwonej, duża herbata

Treningu dziś brak, ale poprawię się. Zrobię sobie listę rzeczy do zrobienia na jutro i uciekam spać. 

A jeszcze małe wtrącenie - zrzuciłam dziś swoje pierwsze zaklęcie :D


To tyle. Jak u Was?

Tenshi Kaosu


poniedziałek, 22 listopada 2021

Nowa motywacja dzięki Wam ♥

 


Hej!

Przeczytałam dziś kilka Waszych blogów, żeby nadrobić czytelnicze zaległości i wstąpiła we mnie nowa energia! Najbardziej zmotywował mnie blog Panny A. (kobieto, czy mogę Cię wynająć na prywatnego motywatora?) :D

Poza tym dużego kopa dało mi też szkolenie z Oriflame, na którym byłam w weekend. Nie dość, że była super atmosfera i wartościowe bloki szkoleniowe, to złapałam jeszcze większego bakcyla niż wcześniej. 

Dzięki temu wszystkiemu od rana starałam się być produktywna. No dobra, może przesadziłam z tym "od rana", bo obudziałam się przed 8, nastawiłam nagrywanie wykładu i poszłam spać dalej xD I tym sposobem przespałam jeden z wykładów... Ale kolejne już nagrywałam, odpowiadałam czasem na pytania profesora, a w międzyczasie zabrałam się do pracy z Ori - pisałam do ludzi, wysyłałam e-katalogi, umawiałam spotkania i odpowiadałam na pytania. Postawiłam sobie za cel, żeby do końca tego roku zrobić pierwszy awans. A poza tym w aktualnym katalogu można zdobyć ekspres do kawy Dolce Gusto za niecałe 20 zł *___*  Dlatego każdą wolną chwilę dziś wykorzystywałam na "biznesy".

Wieczorem poprawiłam jeszcze dawki żywieniowe dla drobiu i wysłałam je na platformę. 

Czas chyba wrócić do pisania bilansów. Póki co nie będę liczyć kalorii, a tylko wypisywać, co zjadłam danego dnia. 

 

ś: 4x kromka chleba tostowego pełnoziarnistego, 2x łyżeczka serka śmietankowego, 2x plaster wege wędliny, 4x plaster ogórka zielonego, trochę ketchupu, kawa z mlekiem i łyżeczką erytrytolu 

IIś: - 

o: Strogonow jak z kurczakiem (z Plant Huntera), kawa z mlekiem i łyżeczką erytrytolu, baton proteinowy

k: pepsi max 0,5l

 

Trening: Mel B - rozgrzewka, 10 minut na ramiona

 

Ćwiczeń nie było dużo, ale patrząc na to, że od dawka nic nie ćwiczyłam, to cieszę się, że chociaż na tyle udało mi się zmotywować. 

Jest 3:06, więc chyba powinnam iść spać, skoro chcę wstać o 7 xD Ale tak się wciągnęłam w Wasze blogi, że nie mogłam iść spać wcześniej. No i przynajmniej mogę się pochwalić, że dziś stuka mi 24 na liczniku :') 

Także happy birthday Tenshi i idź spać xD

Dobranoc i dobrego dnia ;*


piątek, 19 listopada 2021

Żyję, ale jakim kosztem...

 


Hej.

Żyję i chyba nadszedł ten czas, żeby się odezwać. 

Co się zmieniło od ostatniego posta?

Zaczęłam 3 rok studiów. Wróciłam do pracy w tajskiej knajpie (tam, gdzie wcześniej, ale teraz jest nowy menadżer, który jest spoko ziomeczkiem). Wstąpiłam do studenckiego teatru. Psychiatra zwiększył mi dawkę leków. Znów wróciły złe schematy jedzeniowe i napady = przytyłam. Na terapii uświadomiłam sobie, że mam daddy issues. Zainteresowałam się czarostwem. Przefarbowałam włosy na split dye, o którym długo marzyłam. 

I to z grubsza tyle. Trochę pozytywów, trochę negatywów. 

Dziś jadę do domu rodzinnego, ale tylko na chwilę. W zasadzie po to, żeby w sobotę mama mnie zawiozła na weekendowe szkolenie z Oriflame'u (nie wiem, czy wspominałam o tym wcześniej, ale działam w Ori od maja, teraz jakoś bardziej się wkręciłam i  zaczynam być doceniana przez panią dyrektor, np. ofertą współprowadzenia jakiegoś szkolenia). Długo czekałam na to szkolenie i staram się być na maxa dobrze nastawiona. Co w obecnym stanie psychicznym nie jest takie łatwe. 

We wtorek mam urodziny i z tej okazji zapisałyśmy się z przyjaciółką ze studiów na Helixy. Szaleję ostatnio ze zmianami w wyglądzie (szkoda tylko, że moja głowa z chudnięciem nie chce tak poszaleć). 


Muszę częściej tu pisać. I częściej do Was zaglądać. Może dlatego w liceum mi tak dobrze szło odchudzanie? Wtedy codziennie pisałam albo czytałam blogi. Spróbuję...

Lecę zaraz na pociąg, więc w czasie podróży pozaglądam do Was. Mam nadzieję, że podczas mojej nieobecności szło Wam w życiu i diecie dużo lepiej niż mnie.


Stay strong (somehow)!

Tenshi Kaosu


środa, 22 września 2021

Za dużo myśli (tl;dr)

 


Hej.

Wróciłam z rozjazdów i postanowiłam się odezwać. A podczas mojej nieobecności na blogu w mojej głowie zebrało się mnóstwo myśli, emocji, sytuacji, które chciałabym opisać i stwierdziłam, że chyba to zrobię. W końcu od tego mam bloga. Więc najpierw krótki update'owy wstęp, a potem będzie słowotok. 

Wyrok dla oczu zapadł - mocniejsze szkła (dziś byłam u optyka i już mam wymienione), krople do lewego oka, zasłanianie lewego i ćwiczenia relaksujące. Mam ograniczać czytanie i korzystanie z laptopa. Byłam na dniach otwartych tej szkoły tańca i było zajebiście - przypomniałam sobie, jak bardzo lubię tańczyć i się ruszać. Obóz konny też był ekstra - przypomniało mi się, jak bardzo lubię konie i jazdę :) Nie zważyłam się przed obozem, ani po, ale dziś rano już tak i waga pokazała 88,7 kg (JUHU! 8 z przodu!). Przez cały ten czas dietowo jakoś idzie, pojawiły się małe grzeszki, ale nie było ani jednego pełnoprawnego napadu, z czego jestem bardzo dumna. Znów byłam u cioci, a w międzyczasie jeszcze spotkałam się z ekipą z pierwszych studiów i (o ironio!) z byłym oraz jego aktualną narzeczoną (bagatela, moją koleżanką). Jeszcze trochę i będę w stanie normalnie z nimi gadać :')

To chyba tyle, a teraz się rozpruję i popłynie ze mnie słowotok. Nie sądzę, żeby to było coś istotnego dla Was, więc jeśli nie chcecie czytać, to odpuśćcie, bo czuję, że będzie to długi wpis. 


Nie jestem pewna, czy leki od psychiatry właściwie działają. Z jednej strony mam wrażenie, że moje stany emocjonalne są stabilniejsze, nie mam tej huśtawki nastrojów. Ale z drugiej mam okropnie dużo myśli. Jest ich za dużo na moją głowę. A to zazwyczaj był jeden z objawów manii. O czym myślę? Kurwa, o wszystkim! Bardzo dużo rozważam na temat mojej przyszłości. Na temat tego, co będę robić po studiach. A w zależności od tego, na który scenariusz się nastawię zależą moje najbliższe działania. Mam przez to ochotę krzyczeć i płakać. No bo scenariuszy na moją przyszłość jest, żeby nie skłamać, w pizdu!

1) Kończę studia i jednak stwierdzam, że chciałabym być związana ze zwierzętami. Wiadomo, że nie będę pracować jako zootechnik, bo zwierzęta gospodarskie to jednak nie moja bajka. Ale mogłabym poszukać pracy jako pomoc w gabinecie weterynaryjnym. Oczywiście weekendowo robiłabym kurs technika weterynarii (a może nawet i studia?), tak jak sugerowała mi matka. Przecież zwierzęta towarzyszące są słodkie i bardzo wdzięczne. 

2) Kończę studia w wieku 25 lat, to przecież jeszcze nie tak dużo i mogłabym spróbować dostać się na jakieś inne, które bardziej by mi pasowały. Możliwe, że musiałabym napisać jeszcze tę maturę z rozszerzonego polskiego, bo przecież przez to do tej pory mnie nie przyjęli nigdzie, gdzie chciałam. Ale jakbym ją miała, to może dostałabym się na któryś z kierunków: twórcze pisanie, filologia japońska, filologia angielska (może z jakimś jeszcze językiem?), filologia rosyjska, teatrologia. A może do tego czasu stworzą jeszcze jakiś nowy kierunek? 

3) Kończę studia i znów próbuję dostać się na studia aktorskie, bo może musiałam odpowiednio dojrzeć i wcześniej przez to mnie nie przyjęli, ale teraz przecież jestem już dojrzalsza, a zakładam, że to tego czasu wyrobię sobie figurę, z której i ja będę zadowolona (dzięki czemu zyskałabym pewność siebie) i oni (wpisałabym się w te ich kanony idealnej przyszłej aktorki). Oczywiście musiałabym sobie poprzypominać wiele rzeczy ze szkoły aktorskiej, ale to da się zrobić. A poza tym są też kursy przygotowawcze na te egzaminy. Jakbym się załapała na jakiś organizowany przez jednego z wykładowców z którejś akademii teatralnej, to miałabym w końce te zakichane "znajomości", o których wszyscy pierdolą. 

4) Kończę studia i nie idę na żadne inne, szukając pracy w artystycznych zawodach przeglądając oferty i chodząc na castingi. W końcu ileż to razy słyszałam, że nie trzeba mieć szkoły, żeby być aktorem, pisarzem, scenarzystą, performerem, piosenkarzem? Może ja się po prostu muszę uczyć w praktyce i przez doświadczenie zdobywać wiedzę, a nie studiując? No i przecież chodzi mi cały czas po głowie dubbing albo bycie lektorką...

5) Kończę studia i skupiam się na jednej z artystycznych pasji w stylu taniec albo sztuki plastyczne. Gdybym ostro ćwiczyła i dowiedziała się czegoś więcej o jakimś stylu tanecznym mogłabym pójść na kurs i zostać instruktorem w jakieś szkole, albo też chodzić na castingi i występować z jakimś artystą na koncertach albo w jego teledyskach. A gdybym w końcu wzięła te książki o rysowaniu z półki i skupiła na tym całą uwagę, to może faktycznie mogłabym założyć firmę z własnoręcznymi nadrukami na koszulkach? Albo zrobić kurs i zostać tatuatorką? 

6) Kończę studia i szukam pracy. Mogłabym na jakiś czas znów pracować w gastro, bo przecież to lubię. Gdybym na dłużej zaczepiła się w jakieś kawiarni albo knajpie, to z czasem może i by mnie awansowali na managerkę? Albo mogłaby to być chwilowa praca i może z czasem dostałabym się do jakiegoś korpo? 

No a przecież do każdej z tych opcji dochodzi jeszcze wariant a i b (a - w Polsce, b - za granicą). Wypadałoby już podjąć jakąś decyzję, bo od tego zależy, co mam robić TERAZ. Zapisać się znów do szkoły tańca? Zacząć uczyć się rysować? Robić ćwiczenia dykcyjne? Uczyć się o pasożytach zwierzęcych? A może przypominać sobie słówka z angielskiego/rosyjskiego/japońskiego? Albo jednak czytać lektury do matury z polskiego? 

Oczywiście opisane warianty zakładają powodzenie. A co jeśli wybiorę wariant 4, ale chodzenie po castingach nic nie da? Albo wezmę wariant 1, ale po 3 latach dostanę depresji i wypalenia zawodowego? Jest jeszcze opcja, że dopiero odkryję w sobie największą pasję i totalnie zmienię plany. Albo poznam zabójczo przystojnego faceta z niekończącymi się zasobami na koncie, który porwie mnie w podróż dookoła świata i do końca życia będę leżeć i pachnieć? 

Nie mówiąc o tym, że mam w chuj dużo zajawek i pasji. Co chwilę wpadają mi do głowy nowe pomysły i gdybym chciała zrealizować choć połowę z nich, to zabrakłoby mi życia. Choćby teraz, gdy to piszę mam ochotę to nagrać i zrobić z tego podcast. Chuj wie, czy ktokolwiek by w ogóle tego słuchał, ale i tak. Kolejny pomysł, kolejna myśl i jeszcze większa ochota na krzyk od nawałnicy w głowie. Chciałabym perfekcyjnie opanować język angielski, rosyjski, japoński i choć trochę inne, np. hiszpański. Chciałabym wyrobić sobie formę, schudnąć do wymarzonej sylwetki i nauczyć się tańczyć. Chciałabym grać na pianinie ze słuchu (i do tego improwizować!). Chciałabym otworzyć swoją firmę z tymi koszulkami. Chciałabym umieć rysować z głowy, a nie tylko przerysowywać wzory. Chciałabym znów mieć tak dobrą dykcję i warsztat aktorski jak za czasów szkoły aktorskiej. Chciałabym nagrywać na YouTube podcast, covery i filmiki z choreografiami. Chciałabym śpiewać jeszcze lepiej niż kiedykolwiek i poszerzyć swoją skalę głosu. Z jednej strony można by pomyśleć "No to jak studiujesz to może powoli robić te rzeczy w wolnym czasie". Niby tak, ale trzeba jeszcze znaleźć czas na spanie, jedzenie (i gotowanie, które mi zawsze zajmuje w chuj czasu), sprzątanie, naukę (żeby utrzymać stypendium), pielęgnację (bo chcę pięknie wyglądać) i choć minimum socjalizacji ze znajomymi oraz rodziną. Kurwa, moja doba powinna mieć 72 godziny przynajmniej. Boję się, że przez nadmiar myśli, pomysłów i pasji nie zrobię niczego. A do tego kocham czytać książki i nawet w tej 3-dniowej dobie zabrakło by mi na to czasu.

I tak w kółko. Pierdolca można dostać. A żeby było śmiesznie, ten ciąg myślowy się nie kończy. Mogłabym pisać, pisać i pisać do usranej śmierci. 

Miałam jeszcze napisać o najnowszym pomyśle na rozwijanie choć kilku pasji, co przy okazji wypełniłoby zalecenie pani okulistki o oszczędzaniu wzroku, ale to już może jutro, bo piszę ten post od ponad godziny. 

Dobra, amen. Idę spać. Jeśli mi się uda zasnąć.

Tenshi Kaosu

wtorek, 31 sierpnia 2021

Okulistka


 Hej.

Mam dobre i złe wieści.

 

Dobre:

Byłam od zeszłej niedzieli do wczoraj u mojej cioci. Było super, pogadałyśmy, pomogłam jej pozałatwiać pewne sprawy, byłyśmy w kinie (i wzięłyśmy babcię, żeby się uspołeczniała). Poza tym prawie cały czas przestrzegałam diety. Jedynie wczoraj jak byłyśmy na mieście to weszłyśmy na obiad do restauracji i tam skusiłam się na naleśnika zapiekanego z serem, pieczarkami i pikantnym sosem (I regret nothing!!!), a potem wpadł deser - szarlotka na ciepło z gałką lodów i garścią malin oraz Irish coffee. Ale to taki jeden grzeszek :P Chodziłyśmy też z ciocią na spacerki wieczorami. Dzięki temu waga dziś rano pokazała 90,5 kg. Może do niedzielnego wyjazdu na obóz uda się zobaczyć 8 z przodu (i oby to było na stałe, mam dość 9 z przodu...). 

 

Złe: 

W piątek przed wyjazdem do cioci byłam u okulistki. Z moimi oczami jest bardzo źle. Na prawym oku powróciła mi wada z dzieciństwa - mocne niedowidzenie. Bez okularów miałam problem z przeczytaniem 2 i 3 rzędu liter od góry... Dodatkowo przez zdalne na lewym oku mam skurcz akomodacyjny. Okulistka sama załamała ręce i powiedziała, że musi się zastanowić i skonsultować, co dalej ze mną robić. Dlatego dziś jadę do niej jeszcze raz na badanie i dostanę wyrok. Najprawdopodobniej będę musiała w okularach wymienić szkła na mocniejsze, a żeby prawe oko się poprawiło to będę musiała drugie zasłaniać na min. 2 godziny codziennie. Matka w tym wszystkim nie pomaga, bo non stop słyszę pretensje, że "za dużo siedzę przed komputerem". Ona chyba myśli, że ja nic innego nie robię tylko od rana do nocy gram w gry. Wkurwia mnie tym, bo to nie moja wina, że od 1,5 roku studia były zdalne i musiałam dziennie siedzieć przed laptopem po średnio 12 godzin... Poza tym wczoraj palnęła "jak tylko wstajesz to od razu komputer włączasz". I nic nie pomaga tłumaczenie, że ja po prostu nie lubię ciszy i musi mi non stop coś grać. W trakcie wakacji często mój dzień wygląda tak, że włączam na laptopie muzykę, a w trakcie sobie sprzątam, czytam, układam puzzle, bawię się z kotem, segreguję rzeczy, a dopiero wieczorem np. obejrzę odcinek serialu i idę spać. No ale przecież komputer cały dzień włączony to oczywiście z własnej woli niszczę sobie oczy, nie?...


Nie rozpisuję się bardziej, bo muszę dziś zrobić masę rzeczy. Mam w chuj rzeczy do ogarnięcia do wyjazdu na ten obóz, a od jutra są dni otwarte w szkole tańca, którą otwierają moje koleżanki i chciałabym też tam być. 

 

Trzymajcie kciuki za dzisiejszą diagnozę...

Tenshi Kaosu

 

wtorek, 17 sierpnia 2021

No to szlag z ćwiczeniami

 

Hej.

To sobie poćwiczyłam xD Wczoraj robiłam sobie przerwę na regenerację, a dziś znów miałam ćwiczyć, ale wygląda na to, że przez kilka dni max. to spacer. Strasznie mnie bolą mięśnie na plecach - najprawdopodobniej gdzieś mnie przewiało. Matka miała rację - jak raz Cię zawieje to potem co chwilę będą zapalone mięśnie. No cóż... Nie pozostaje mi nic tylko smarowanie mięśni maścią przeciwzapalną z konopi, a jutro spacerek. Pocieszam się tym, że jak na wakacyjne siedzenie w domu 5800 kroków to też spoko. Na dodatek jechałam dziś rowerem do miasta na zakupy. Musiałam kupić liquidy, bo wszystkie mi się pokończyły (a nie ma opcji, żeby prosić o to matkę, bo dalej nie wie, że palę), a poza tym wstąpiłam do Lidla po wege rzeczy, bo matka "dalej nie wie, co ja chcę jeść" (no kurwa, po 8 miesiącach mojego bycia wege mogłaby już się trochę ogarnąć z tym, no ale trudno). 

Dziś też udało mi się zakończyć na 3 posiłkach i to bez napadu. Jedyne co, to do obiadu wpadł energol, ale od nich też muszę się kiedyś odzwyczaić. 

Odpowiedzi na maila dalej brak.

I jestem mistrzem nierozgarnięcia. O 20 miałam szkolenie z Oriflame, o którym pamiętałam jeszcze dziś rano, a przypomniałam sobie teraz (o 20:53)... Brawa dla mnie. Na szczęście transmisje są zapisywane, więc obejrzę sobie zaraz, ale wśród uczestniczek live są losowane nagrody... No trudno, następnym razem nastawię sobie alarm. Albo może w końcu zacznę korzystać z kalendarza, który sobie specjalnie kupiłam w styczniu :')

To tyle. Nadgonię transmisję, pójdę się umyć, a potem poczytam książkę, albo obejrzę coś na Netflixie (waham się jeszcze, czy kontynuować "Wikingów", czy obejrzeć dziś "Jokera"). 

Trzymajcie się ;*

Tenshi Kaosu

 

poniedziałek, 16 sierpnia 2021

Festiwal obelg i nowych pomysłów

 


 

Hej.

Siedzę już 2 tygodnie w domu rodzinnym i szczerze mam dosyć. Już usłyszałam od ojca, że "za dużo sobie pozwalam" (chodziło o jedzenie), a od matki, że mam się "w końcu wziąć za siebie, bo nic innego tylko wpierdalam". W ogóle niesamowicie mnie bawi zachowanie matki. Z jednej strony wbija szpile i próbuje mi udowodnić, jak bardzo jedzenie mną rządzi i jak bardzo nie umiem nad sobą zapanować, a chwilę później pyta mnie, czy nie chcę zjeść lodów... No bawi w chuj. 

A najbardziej chyba boli to, że mają rację. Nie wiem czemu, ale jak tylko tu przyjeżdżam, to od razu zaliczam serię napadów. Mówiłam już o tym terapeutce, ale nie doszłyśmy do tego, dlaczego się tak dzieje. Nie mniej tym razem po tych komentarzach, rozpalił się we mnie taki płomyczek dawnej Tenshi, tej z czasów liceum. Bardzo chciałabym schudnąć tak jak wtedy i nawet bardziej. Wiecie, "na złość mamie odmrożę sobie uszy"... Zauważyłam, że z niektórymi rzeczami tak to u mnie działa. Dlatego z moją wagą chciałabym postąpić tak samo. Że w jednym momencie rodzice dogryzają mi, jaka to jestem gruba, żeby w następnym lamentowali, jak to bardzo schudłam i że pewnie mam anoreksję. Chyba tylko dzięki temu, że jestem przekorna udało mi się przełamać ciąg napadów w sobotę. Wtedy też zaczęłam ćwiczyć. Póki co szału z tym wszystkim nie ma, bo moje jedzenie dalej musi być w miarę ogarnięte ze względu na IO, ale przez późne pobudki (ok. 11/12) udaje mi się obcinać jeden posiłek - jem 3 posiłki na dzień w odstępach 4 godzin, żeby insulina zdążyła opaść. Póki co nie raz odczuwam głód przez rozciągnięty napadami żołądek, ale wiem, że z czasem to ustąpi. Treningi też nie są jakieś zabójcze, a mimo to mam zakwasy. Na razie ćwiczę z Mel B. W sobotę zrobiłam rozgrzewkę, cardio, ramiona i rozciąganie, a wczoraj rozgrzewkę, nogi, brzuch, pośladki i rozciąganie. Muszę wrócić do takiej aktywności jaką miałam za czasów swojej "świetności".


Pomysłem, na punkcie którego się zafiksowałam i pisałam o tym ostatnio, są... STUDIA. W trakcie praktyk przeklinałam się w duchu, że nie poszłam na drugi kierunek, na który się wtedy dostałam (przyjęli mnie na zootechnikę we Wrocławiu i na sztukę pisania w Gdańsku, ale wybrałam Wrocław, bo był bliżej domu, a z Gdańska ciężko by się jeździło z kotem). Myślałam o tym, że zamiast kastrować kukurydzę w 30 - stopniowym upale, mogłabym odbywać praktyki w jakimś wydawnictwie. I jakoś zaczęłam przeglądać oferty studiów z myślą podjęcia zaocznych, żeby tę jebaną zootechnikę już skończyć. Trafiłam na stronie Uniwersytetu Wrocławskiego na kierunek "Kultura i praktyka tekstu: twórcze pisanie i edytorstwo". Nie powiem, poczułam w serduszku, że tam byłabym szczęśliwsza niż na tych studiach. Co prawda tamte też są w formie stacjonarnej, ale może udałoby mi się połączyć jakoś studiowanie 2 kierunków (tak jak wielu ludzi to robi). A gdyby ciężko to było połączyć, to mogę przenieść zootechnikę na zaoczne. Oczywiście powiedzenie o tym rodzicom nie wchodzi w grę, więc w międzyczasie musiałabym znaleźć jeszcze pracę, żeby te studia opłacić, albo wziąć kredyt studencki, ale jest to ogarnięcia. Najgorsze chyba jest to, że rekrutacja na ten kierunek już się zakończyła. Dzwoniłam kilka razy do dziekanatu UW, żeby w końcu dowiedzieć się, że muszę zapytać mailowo taką babeczkę. Napisałam maila w zeszłym tygodniu i wciąż brak odpowiedzi. Jest opcja, że ma urlop i odpowie później. Ale nienawidzę takiego życia w niepewności. Na stronie UW podaje, że na ten kierunek nie ma dodatkowej rekrutacji, ale pomyślałam, że jeśli zostało np. 1 czy 2 miejsca do limitu osób, to przecież nie będą na siłę dobierać, ale może wtedy zgodzą się, żebym jeszcze aplikowała. Bardzo mi na tym zależy. W najgorszym przypadku będę musiała poczekać do czerwca na nową rekrutację, ale szczerze nie chcę tyle czekać. Chciałabym już od października studiować na nowym kierunku...


To chyba tyle. Wagą nie mam się co chwalić na chwilę obecną. W sobotę osiągnęłam nową najwyższą wagę w życiu i niech to będzie wystarczająco wymowne, jak bardzo jestem w dupie. 


Leki biorę regularnie. Zwiększyłam dawkę leku od psychiatry, zgodnie z zaleceniem i póki co jest chyba w miarę ok. Przynajmniej udaje mi się wyciszyć manię na tyle, że nie lecę w sobotę do Grecji (nie pytajcie).


Lecę sprawdzić co u Was i spać. Na jutro mam ambitne plany. 


Tenshi Kasou

poniedziałek, 2 sierpnia 2021

Dziwny czas

 

Hej.

Jak w tytule - miałam ostatnio bardzo dziwny czas. 

Po ostatnim poście trochę się podziało. Postaram się to skrócić:

(WDECH) Zagrałam w musicalu, spędziłam tydzień u cioci, dostałam okres, więc odpaliło mi się małe podjadanie, ale się ogarnęłam, wróciłam do Wrocławia po drodze kłócąc się z matką (żegnajcie nadzieje na dobry kontakt i wyjawienie rodzicom swoich bolączek), wizyta u dietetyczki była super, na wadze w końcu 8 z przodu, nowe leki od psychiatry, odbębniłam praktyki w międzyczasie łapiąc fazę głębokiej depresji z myślami samobójczymi, 2 tygodnie ciągłego napadu, nagle odpaliła mi się faza manii z nowym pomysłem, na punkcie którego się w chuj zafiksowałam, 2 terapie w zeszłym tygodniu, żeby trochę nadrobić, jutro wizyta u dietetyczki, która będzie tragiczna, bo na bank przytyłam, a po niej jadę na miesiąc w rodzinne strony i kij wie, jak ja to wytrzymam... (WYDECH)

Także tego... Sama aktualnie nie wiem, jak się czuję i co myślę. Nie ogarniam swojej głowy kompletnie. 

Jedyna taka rzecz, na którą serio się jaram to obóz konny we wrześniu, na który zapisałyśmy się z przyjaciółką. 

I to tyle. Jest dość późno, więc nie będę się rozpisywać. Mam nadzieję, że wciąż tu ze mną jesteście ♥

Jutro i w środę, jadąc do rodziny, nadrobię sobie lekturę Waszych blogów, żeby być na bieżąco :)

Tenshi Kaosu

 



środa, 30 czerwca 2021

Przełamuję schematy!

 

 

 Polecam serdecznie tę piosenkę! Jakaś taka pozytywna, z idealnym vibe'em na wakacje :D

 

Hej!

Najpierw update'y, a potem się pochwalę :D

Nie udało mi się nic dziś ugrać na konsultacjach, ale babeczka była bardzo miła i jak wszystko mi wytłumaczyła, to faktycznie ja porobiłam głupie błędy. No trudno, więc z żywienia mam na koniec 4,0, to i tak nie jest źle. Z resztą jakoś trochę mnie opuszcza to spięcie nad ocenami. Uda się zdobyć stypendium to spoko, nie uda się - trudno, to w przyszłym roku będę się uczyć tylko na tyle, by zdawać, a w czasie wolnym będę pracować. Znam już wynik jednego egzaminu - 4,0 z behawioru. Czekam jeszcze na ocenę z hodowli bydła. Profesor nie dość, że jest mizoginem, to jeszcze za mną nie przepada, ale powinnam zdać, bo na wszystkie 5 pytań udzieliłam dość rozbudowanych odpowiedzi.

Dietowo idzie bardzo dobrze. Nie liczę kalorii, bo po pierwsze mi się nie chce, a po drugie nie ma tu wagi kuchennej, a liczenie "na oko" jest złudne. Ale jem 4 posiłki, utrzymuję przerwy między nimi, nie podjadam i od piątku nie miałam żadnej wpadki. Dania bilansuję zgodnie z zasadą od dietetyczki - wszystkie węglowodany spożywane są razem z białkiem i tłuszczem. Nie piję w ogóle energetyków, a kawę ograniczam do jednego kubka dziennie (rano, do śniadania). Biorę leki regularnie. I więcej się ruszam. Od piątku prawie codziennie przekraczam 10 000 kroków (poza poniedziałkiem, kiedy zrobiłam sobie wieczorem chill z książką, zamiast iść na spacer). 

I uwaga! Teraz się chwalę! Zważyłam się dziś rano i waga pokazała 90,8 kg. To oznacza, że od piątku zrzuciłam 3,8 kg! Jestem z siebie dumna :D

Dodatkowo dumę wzmaga to tytułowe przełamywanie schematów. Jak pisałam ostatnio, terapeutka mówiła, że w procesie wychodzenia z BED każde przełamanie utartych mechanizmów jest krokiem do wyzdrowienia. Przełamałam schemat napadów w domu rodzinnym i schemat nagradzania się jedynie za spadki wagi. Wiecie, że mam system nagród za cele wagowe. Przy wadze 83 kg miałam ściąć włosy i zafarbować je na czerwono. Ale nie wytrzymałam i zrobiłam to wczoraj xD Jaram się mega, bo czerwone włosy marzyły mi się od paru lat. Wyglądam teraz jak Will (pozdro dla fanek Witch xD). Zastanawiam się, czy na dobre nie porzucić tego systemu nagród, bo z jednej strony to trochę fiksuje na punkcie szybkiego (i nie koniecznie zdrowego) zrzucania wagi, a z drugiej trochę szkoda, bo jednak odrobinę motywuje. Muszę to jeszcze przemyśleć. Nie mniej, cieszę się, że obaliłam ten "mit" w mojej głowie, że takie małe marzenia mogę spełniać tylko, jak będę ważyć X kg.

Póki co to tyle. Musiałam się komuś pochwalić takim mentalnym postępem :3 Lecę zrobić sobie obiad, a potem tata wraca z trasy (pracuje jako kierowca tira na trasach międzynarodowych). Gadałam już z nim przez telefon, żebyśmy poszli na spacer z psem, a wieczorem może obejrzymy jakiś film albo w coś pogramy.

Także trzymajcie się i do następnego! ;*

Tenshi Kaosu

 

 

piątek, 25 czerwca 2021

Powrót smutnego grubaska

 


 

Hej! Chyba wracam do żywych...

Sesja chyba zakończona. Piszę "chyba", bo czekam jeszcze na 2 wyniki egzaminów, a dodatkowo w środę mam konsultacje w sprawie omówienia wyników z jednego egzaminu, bo dostałam 3,5, a zabrakło mi 1 pkt. do 4. Pomyślałam, że skoro chcę walczyć o dalszą wypłatę stypendium w przyszłym roku, to warto spróbować podyskutować z prowadzącą. Wątpię, żeby się ulitowała, bo mamy spiny od początku semestru z tą babką i teraz się trochę mści, no ale spróbuję. Personalnie jej nie podpadłam, więc liczę, że może się jednak uda gdzieś ten brakujący punkt wyszarpnąć.

Przez całą sesję moja dieta nie istniała absolutnie. Jadłam, jak mi się przypomniało, że mam zjeść i to zazwyczaj coś szybkiego, żebym nie musiała gotować. Zupki chińskie, pizza, batony, żarcie zamawiane z dostawą - to raczej był mój "chleb powszedni". Nie było żadnych treningów, basenów ani nawet spacerów. Oczywiście leków w tym czasie też nie brałam. Przypłaciłam to tyciem. Znów jestem w tym chujowym momencie startu ze stanu, gdzie wyglądam jak tłusty wieprz i dostaję zadyszki schylając się, żeby zawiązać buty. Poważnie się obawiam, że nie wejdę w sukienkę na musical... Zamiast schudnąć 10 kg do lipca, to aktualnie przytyłam jakieś 5/6 kg... (Waga z dziś 94,6 kg)....

Dlatego teraz próbuję się na maksa ogarnąć. Wiem, że przez 2 tygodnie nie zrzucę 10 kg, ale może uda mi się choć trochę zrzucić i pozbyć wody z organizmu, żeby chociaż wejść w tę pieprzoną suknię ślubną.

Wczoraj przyjechałam do domu rodzinnego, a dziś udało mi się wypełnić plan 4 zbilansowanych posiłków co 4 godziny. Na dodatek z rana wysprzątałam swój pokój, po południu sprzątałyśmy z mamą w nowym domu przez ok. 2,5 godziny (ojciec remontuje od lat dom, który dostał od swojej mamy i już prawie kończy, prawdopodobnie jeszcze w tym roku się tam z matką przeprowadzą, więc trzeba tam wszystko posprzątać po remoncie i np. dziś myłam kafelki w łazience), a wieczorem poszłyśmy pieszo z mamą nad zalew na naszej wiosce, bo była tam Noc Świętojańska. Także kroki dziś też się zgadzają (12 696 kroków, spalonych kalorii 468). A, no i ostatnio na terapii babka mi powiedziała, że każde przełamanie schematu napadów to krok do przodu, więc pochwalę się, że to chyba pierwszy raz od lat, kiedy przyjechałam do domu i nie rzuciłam się na jedzenie. Póki co jem tylko posiłki przewidziane w jadłospisie (w sensie 4 posiłki na  dzień bez podjadania i napadów). Także chyba też się pochwalę terapeutce na następnej sesji.

Co do leku od psychiatry - dostałam Lamilept. Przez sesję go nie brałam w ogóle. Po sesji wystarczyły 4 tabletki, żeby dostać wysypki... Nosz kurwa mać. To jedyny skutek uboczny, przed którym ostrzegał psychiatra i oczywiście, że akurat u mnie się musiał objawić... Przestałam go brać, ale wysypka została i nie mogę się jej pozbyć, a ręka non stop swędzi jak skurwysyn. Po musicalu wrócę do Wrocławia i mam akurat tydzień wolnego przed rozpoczęciem praktyk, więc umówię się do niego na wizytę i powiem, że musimy wymyślić coś innego. A jak już o wysypce mowa, to wyszła mi też na brzuchu, ale to akurat z powodu alergii na nikiel... Wystarczyło, że raz sprzączka z paska wyszła poza materiał i przez kilka godzin dotykała skóry. Ta-dam! Wysypka na pół brzucha. Kurwicy można dostać. Miałam na to kiedyś super maść, która naprawdę mi pomogła, bo przy okazji była przeciwświądowa, ale okazuje się, że jest tylko na receptę... 

To chyba tyle póki co. Jest oczywiście więcej rzeczy, o których chciałabym Wam napisać, ale na dziś wystarczy. Jest już późno, a że teraz biorę leki i melatoninę regularnie to chce mi się powoli spać. Także idę się wykąpać, zrobić krótką pielęgnację i w spanko. Jutro próba do musicalu, ale w niedzielę mam wolne to na pewno to Was pozaglądam.

Do następnego!

Tenshi Kaosu

 

piątek, 11 czerwca 2021

Psychiatra

 

Hej.

Mam newsy. 

Byłam w środę u psychiatry. Zmotywowała mnie dobra koleżanka ze studiów J., która też ostatnio była u psychiatry. Miałyśmy wieczorki zwierzeń rozmawiając na Meetcie i ona mi opowiedziała o swoich ostatnich problemach, a ja poczułam potrzebę wylania z siebie zwierzeń i emocji ostatnich dni. A skończyło się na tym, że powiedziałam jej o wszystkim. Zachęcała mnie do wizyty, żebym tak jak ona dostała leki, które mnie uspokajają (jak ona to ujęła - nie czuje teraz nic i to daje jej wewnętrzny spokój, który mi też by się przydał). Od dłuższego czasu namawiały mnie do tego też przyjaciółki, moja kochana ciocia i psychoterapeutka, ale dopiero jakoś rozmowa z J. była impulsem, który sprawił, że naprawdę tam poszłam.

Ale nie dostałam absolutnie żadnych leków na uspokojenie ani psychotropów jak J. 🙃

Usłyszałam za to potwierdzenie podejrzeń psychoterapeutki - choroba afektywna dwubiegunowa... (czuję się jakbym kopiowała Wasze choroby - najpierw IO, teraz ChAD)

Na dodatek psychiatra mi powiedział, że może być problem z lekami, bo większość standardowych leków na dwubiegunówkę ma "nieprzyjemne efekty uboczne" - wzmożenie apetytu, przybieranie masy ciała, zaburzenia gospodarki cukrowej... Dlatego dostałam leki przeciwpadaczkowe, bo podobno też pomagają w stabilizacji nastrojów. Zobaczymy. Jeśli to nie pomoże to będziemy dalej kombinować. No i do tego muszę brać melatoninę, żeby zacząć normalnie sypiać, bo moja faza snu okropnie się przesunęła (chodzę spać o 4 rano i wstaję o 13). 

Wczoraj jeszcze uświadomiłam sobie, jak bardzo jestem w dupie z uczelnią. Sesja już za 1,5 tygodnia, a ja notatek mam jak na lekarstwo, w poniedziałek mam najtrudniejsze do tej pory kolokwium z metod hodowlanych, na które muszę się pouczyć, masę zadań z rosyjskiego do wysłania do poniedziałku, do wtorku muszę oddać projekt z hodowli owiec (jesteśmy w grupie 3-osobowej, ale te laski to takie mimozy, że jak ja im nie powiem, co mają robić, to nie zrobią nic). Do tego dochodzi presja musicalu i zmieszczenia się w sukienkę, poczucie winy, że we wtorek i środę wpierdalałam (wmawiam sobie, że to przez okres, ale to tylko moja słaba wola), no i jeszcze muszę znaleźć czas na pójście do fryzjera, żeby ściąć włosy (zapuszczałam długo, żeby je sprzedać, ale na spektakl muszę mieć krótkie, bo moja postać MUSI mieć loki, a moje włosy są oporne na kręcenie i im dłuższe tym bardziej się nie kręcą). A przez stres ostatnio mam notorycznie biegunki. Zajebiście się bawię...

I jakby tego było mało, odezwała się moja letnia alergia. A przy moich lekach nie mogę brać nic przeciwalergicznego poza kroplami do oczu. Przynajmniej one nie swędzą i nie łzawią, ale ciągły katar, kichanie i swędzenie podniebienia mnie nie opuszcza... Śmieję się z B., że mój organizm chyba chce mnie zabić 🙃

Idę dziś na terapię na 16. Może jak przegadam to wszystko z terapeutką to będzie mi lepiej i stres zelżeje...

Nie wiem, kiedy znów się odezwę. Muszę najpierw to wszystko ogarnąć. Jak już się odkopię z tej sterty gnoju, to dam znać.

Błagam, trzymajcie kciuki, żebym to przeżyła! Buziaki ♥

Tenshi Kaosu

 

sobota, 5 czerwca 2021

Japierdolęjużczerwiec!

 


Hej.

Znów troszkę mnie nie było... 

To make long story short: weekend w Krakowie udany, następny weekend spędziłam u cioci, bo wujek odprawiał urodziny, kolejny weekend znów u cioci, a przy okazji w sobotę picie na mieście ze znajomymi z pierwszych studiów. W międzyczasie na zmianę okresy pilnowania diety i ruchu, z ciągami napadów i załamań psychicznych. 

Na konsultacji u dietetyczki wyszło, że tłuszcz trochę podskoczył w organizmie, co w ogóle mnie nie dziwi po tych napadach i alkoholu w weekendy. Walczę dalej!

Dostałam info, że musical wraca na deski ♥ Mega się cieszę, a jednocześnie ogarnia mnie panika, bo sukienka, w której gram spektakl już wcześniej była na styk, a od zeszłego roku przytyłam sporo. Obstawiam, że musiałabym schudnąć tak z 10 kg, żeby w nią wejść. A termin mamy już 6 lipca!!! I na dodatek gram główną rolę - panny młodej - więc wymiana stroju nie byłaby taka hop siup... Dlatego motywacja jest w chuj i trzeba zapierdalać!

Już za 3 tygodnie zaczynam sesję, a i tak po drodze jeszcze trochę rzeczy mam do ogarnięcia: w poniedziałek ustne zaliczenie z rosyjskiego, projekt z behawioru do wtorku muszę oddać, do 12 czerwca projekt z owiec, po drodze pewnie jeszcze będzie kolokwium z metod hodowlanych. Że nie wspomnę o notatkach do sesji, które muszę sobie przygotować... Czuję się naprawdę w dupie xD

Przez rzeczy wspomniane wyżej pewnie znów mało tu będę. Ale w wolnych chwilach postaram się zajrzeć do Was, jak Wam idzie. 

Przy okazji jeszcze się pochwalę, że w tym tygodniu (w ramach motywacji do wejścia w musicalową kieckę) zaczęłam oprócz spacerów robić dance workouty w domu. Dziś np. strasznie bolą mnie plecy, bo przewiało mi mięśnie, a na dodatek jestem opuchnięta przed okresem, ale mimo to zrobiłam pół godzinki taki workout (na mniejszej intensywności, ale 300 kcal spalonych)! Jestem z siebie zadowolona. Teraz tylko przezwyciężyć zachcianki (lody to moja ogromna słabość) i napady. 

Trzymajcie za mnie kciuki, proszę ♥

Tenshi Kaosu

 


środa, 12 maja 2021

Siła autosugestii


 

Hej.

W piątek miałam totalne załamanie psychiczne. Od rana płakałam. Płakałam jedząc II śniadanie, płakałam jadąc na terapię, płakałam na terapii, płakałam po terapii. W sobotę dostałam okres. Możliwe, że ten płacz był wywołany przez hormony. Co nie zmienia faktu, że znaczenie gorzej psychicznie czułam się od środy, a w niedzielę i poniedziałek rano też nie było kolorowo. Miałam wręcz dość siebie i gdybym mogła to nie przebywałabym ze sobą w jednym pokoju. 

W poniedziałek stwierdziłam, że spróbuję sama oszukać swój mózg, że wszystko jest ok i po prostu zmusiłam się do normalnego funkcjonowania - zrobiłam listę rzeczy do zrobienia na ten dzień, miałam zajęcia, trochę sprzątałam, pograłam na pianinie i jakoś to tak leci na w miarę dobrym vibie do tej pory. Co nie zmienia faktu, że sama się przeraziłam tym, że można się tak źle czuć psychicznie. Na poważnie rozważam pójście do psychiatry. Nie chcę łykać kolejnych leków, ale może się to okazać konieczne, jeśli mam sama siebie znosić. 

Co tu dużo mówić o diecie. W sobotę byłam tak osłabiona (najpierw przez ból, potem przez dużą dawkę ketonalu), że nie było opcji, żebym stała przy garach. Dlatego zamówiłam dużą pizzę, którą jadłam jako 2 posiłki - obiad i kolację (co jest progresem, bo przy napadach mogłam zjeść całą na raz i doprawić słoikiem nutelli i jeszcze kilkoma rzeczami). Nie żałuję jakoś mega. Miałam do wyboru zamówić jedzenie i brać leki, albo głodować cały dzień i nie brać leków, bo na pusty żołądek ich nie mogę wziąć. Jedynie co, to jak zważyłam się wczoraj waga była dokładnie taka sama, jak tydzień temu. Ale trudno, to też mogła być zatrzymana woda. Wyjebane. Nie ważę się już do kolejnej konsultacji u dietetyka. 

Nie będę się rozgadywać, bo jestem w plecy z masą rzeczy na studia itd., a na weekend chcę pojechać do Krakowa do mojej przyjaciółki, więc mniej gadania, więcej roboty. Lecę jeszcze zrobić jakiś trening. Jutro do Was zerknę. 

Trzymajcie się ♥

Tenshi Kaosu

 



niedziela, 2 maja 2021

Drobnymi krokami do celu!


 

 

Hej!

Nie pisałam znów jakiś czas, bo miałam małe zapierdololo. Na studiach kilka kolosów i do tego dwa spore projekty do ogarnięcia, oprócz tego mocno skupiłam się na diecie, żeby dokładnie odważać produkty, pilnować pór posiłków, do tego częstsze spacery i tak jakoś zajmowało mi to sporo czasu. Nie raz wieczorem chciałam nawet napisać, czy zerknąć do Was, ale byłam tak padnięta, że odpuszczałam. 

Dziś prawie cały dzień spędziłam na nauce i wykonywaniu kolejnych punktów do projektu z hodowli owiec, bo postanowiłam sobie, że poniedziałek będzie dniem wolnym od nauki (dlatego dziś musiałam nad tym przysiedzieć). Jutro za to kończę porządki (wczoraj ogarnęłam łazienkę i swój pokój, a B. kuchnię, więc został mi tylko salon i podłogi), przejrzę i ogarnę rzeczy w dużej wspólnej szafie, ale poza tym chcę ten dzień spędzić na błogim lenistwie i zadbaniu o siebie. Na pewno pogram na pianinie, pouczę się rosyjskiego (nie pod kątem studiów, tylko tak dla siebie, bo bardzo mi się podoba ten język), przeczytam Wasze blogi, może zrobię sobie jakąś koszulkę. Zobaczę też jaka będzie pogoda, bo jeśli nie będzie padać to chciałabym iść na taki mega długi spacer (z 15 km), ale jeśli będzie padać to zrobię jakiś trening w domu. A wieczorem urządzę sobie domowe spa. Trzeba o siebie zadbać, więc ogolę nogi, zrobię sobie peeling ciała, maseczkę na twarz, wybalsamuję całe ciało, może też pomaluję paznokcie. A wieczorem obejrzę sobie jakiś film :)

Przy okazji chciałam się pochwalić pierwszymi rezultatami diety. Pierwszą wizytę u dietetyczki miałam 8.04 i ważyłam wtedy 92,5 kg, z czego ok. 44 kg to tłuszcz. Tydzień później dostałam od niej pierwszy jadłospis i rozpoczęłam go w poniedziałek 19.04, a w środę 28.04 byłam na konsultacji. Omówiłyśmy ogólnie jak mi się podoba dieta, jak się na niej czuję itd. Największym sukcesem dla mnie jest to, że od rozpoczęcia diety nie miałam ani jednego napadu :D Niestety nie mam regularnych godzin posiłków, bo o różnych godzinach się budzę w ciągu tygodnia, ale pilnuję tego, żeby przerwa między posiłkami wynosiła 3 - 4 godziny. Do tego więcej spaceruję, nawet próbowałam parę razy biegać. Na koniec konsultacji znów miałam analizę składu ciała i mierzenie. Jak w tytule, postępy nie są ogromne, ale są! Z resztą w ciągu tygodnia nie przytyłam 30 kg, to i ich w ciągu tygodnia nie zrzucę. Do rzeczy! Waga pokazała 90,2 kg, a masa tłuszczowa spadła o 3 kg (niestety trochę wody mi się w organizmie zatrzymało, co podniosło ogólną wagę ciała, ale babeczka powiedziała, że to normalne na początku diety u osób z IO, więc mam się tym nie przejmować). Dodatkowo niektóre obwodu mi spadły - z cycków ubyło 3 cm, tak samo z talii i brzucha, a z ud 2 cm. Jestem bardzo zadowolona i dodało mi to trochę skrzydeł! 🦋

Na dziś to tyle, bo przez cały dzień spędzony przed komputerem mam już dość, dlatego może zrobię jakiś krótki trening (nie byłam dziś na spacerze, bo cały dzień lało), zjem kolację, wykąpię się i poczytam chwilę książkę, a potem do spania. Obiecuję, że jutro do Was zajrzę :*

Tenshi Kaosu

 


niedziela, 18 kwietnia 2021

Jedziemy z tym koksem!

 


 

Hej.

Od razu uprzedzam, że ten post może wyjść trochę długi, bo chciałabym opisać, co u mnie i przy okazji poświęcić chwilę na tematy, o które pytałyście (wizyta u dietetyka i mój kierunek studiów).

Dostałam gotową dietę od dietetyka i od jutra ją zaczynam. Zważę się jeszcze rano, żeby mieć później porównanie. Byłam wczoraj na zakupach pod tę dietę i aż mnie portfel zabolał... A jeszcze w tej chujowej Biedronce na mojej dzielnicy połowy rzeczy nie było! Dlatego jutro, w czasie okienka między zajęciami, muszę jechać na miasto. Wstąpię do Lidla, sklepu z żywnością azjatycką (potrzebuję pasty do czerwonego curry) i jeśli będzie trzeba to zahaczę też o sklep ze zdrową żywnością. Mam nadzieję, że uda mi się zdobyć wszystko, czego potrzebuję. Zastanawiam się też, czy nie wrzucać tu później zdjęć tych dań? Zobaczymy.

Jaki generalnie mam plan na najbliższy czas?

Póki co będę przez jakiś czas korzystać z diety ustalonej przez dietetyczkę. Jest to dieta redukcyjna na ok. 1800 kcal na dzień. Wiem, że dla nas, ludzi ze środowiska proED, brzmi to na okropnie dużo. Sama się najpierw przeraziłam tą kaloryką. A potem uświadomiłam sobie, że w trakcie napadu byłam w stanie jeść jednorazowo 3x tyle kalorii...  I jakoś aż tak się już nie boję tych liczb. Kiedy już zapoznam się lepiej ze swoją chorobą i właściwymi dla mnie produktami zacznę sama sobie ustalać jadłospisy. Nie powiem, kusi mnie mega, żeby z czasem obcinać te kalorie, ale może okaże się, że tak pokocham fit życie, że nie będę chciała schodzić na niższe bilanse. Nie mniej, z bloga i naszej społeczności nie chcę rezygnować i mam nadzieję, że nawet jeśli zostanę "fitnesiarą" to wciąż będę mogła liczyć na Wasze wsparcie i wpadać na Wasze blogi :)

Do tego oczywiście chcę powoli zwiększać liczbę i intensywność treningów. Spacery to póki co podstawa, ale chciałabym też wdrożyć na dobre ten plan biegacza i do tego treningi w domu z Chodakowską i laskami z YT. Muszę sobie zrobić dokładną rozpiskę, w które dni, co zamierzam ćwiczyć. Jak ją przygotuję to na pewno też tu wrzucę :)

A teraz przejdźmy do odpowiedzi na Wasze pytania:


WIZYTA U DIETETYKA     

Po pierwsze - nie ma się czego bać! :) 

Znalazłam moją dietetyczkę dzięki poleceniu na kobiecej grupie na Facebooku. Kobietka zna się na insuliooporności i zaburzeniach odżywiania. Najpierw zadzwoniłam do niej i przedstawiłam problem. Ona wyznaczyła pierwszy dogodny termin i następnie odesłała mnie na swoją stronę internetową. Miała tam dokładnie opisane, jak przebiega konsultacja, jak się do niej przygotować (24h przed nie wolno pić kawy ani alkoholu, dobrze też powstrzymać się od palenia papierosów, 3h przed nie wolno nic jeść). Oprócz tego był tam dostępny formularz, w którym jeszcze raz napisałam dokładnie, z czym przychodzę, wpisałam wyniki badań, opisałam przykładowe 3 dni mojego odżywiania, wymieniłam produkty, które lubię i których nie lubię itd. Na samej konsultacji też jest przeprowadzany wstępny wywiad, gdzie mówi się o swoich chorobach, przyzwyczajeniach, upodobaniach i ewentualnych alergiach. Zwróciła mi uwagę na to, że moje posiłki pomimo dość dobrej jakości są strasznie nieregularne i że nad tym koniecznie muszę popracować. Następnie miałam analizę składu ciała. Staje się na specjalnej wadze i trzyma w dłoniach elektrody, a po 2 minutach drukowany jest wynik pomiaru, gdzie jest dokładnie opisane, ile ważą mięśnie, kości, ile wody jest w organizmie. Na tej wadze, na której ja byłam ważona pokazało również informacje, ile dokładnie powinnam schudnąć (mi wyszło, że mam 30,3 kg tłuszczu do zrzucenia i że mam nie budować masy mięśniowej, ale jeśli ktoś jest np. bardzo szczupły to też mu pokazuje, ile mięśni powinien nabrać), jaki jest rozkład tkanki tłuszczowej w ciele (ile jest jej w rękach, nogach i tułowiu) i przyznaje tzw. punkty fitness (norma jest powyżej 80, a u mnie to 54). Potem dietetyczka pomierzyła mnie centymetrem (niestety musiałam się rozebrać do bielizny, ale absolutnie nie komentowała moich blizn i rozstępów, próbowała odwrócić moją uwagę, żebym nie czuła się skrępowana) i dokładnie omówiła wyniki. Dostałam też ogólne zalecenia jedzeniowe dla insulinoopornych i listę najważniejszych zasad. Dodatkowo babeczka zaplusowała u mnie swoim podejściem - powiedziałam jej, że lubię się napić coli zero albo soku, a ona powiedziała "Wszystko jest dla ludzi, byle z głową". Dowiedziałam się, że jeśli np. raz na 2 tygodnie wypiję szklankę coli, to przecież mnie nie zabije xD Najważniejsze dla IO, żeby było to w trakcie posiłku, bo jeśli wypiłabym ją godzinę po obiedzie, to organizm traktuje to jako dodatkowy posiłek i insulina znów skoczy, a przerwy między posiłkami są właśnie po to, żeby ona spokojnie sobie opadła do niższego poziomu. Poleciła też książkę, którą zamówiłam i zamierzam czytać w wolnych chwilach, żeby się dokształcić w temacie IO. Na dokładnie rozpisaną dietę czeka się ok. tygodnia i otrzymuje się ją na maila. Dieta jest super rozpisana - mam podane dokładne gramatury składników, kalorykę i makro posiłków, opis całego przygotowania dań. Dodatkowo mówiłam, że jestem dość zabieganą osobą, więc powiedziała, że wpisze posiłki, które robi się w miarę szybko i mam to tak zaplanowane, że np. obiad, który będę jutro robić dzieli się na 2 porcje, więc we wtorek tylko sobie odgrzeję i nie muszę spędzać godzin przy garach :D 

Jedyny minus to koszt. Niestety konsultacje u dietetyka nie są tanie. Ja i tak znalazłam babkę z w miarę przystępnymi cenami i tzw. pakietami. Wybrałam sobie pakiet, gdzie w jego cenie mam 4 konsultacje i dwa 2-tygodniowe jadłospisy, analizę składu i dodatkowe konsultacje telefoniczne/mailowe, żeby zmienić jakieś danie w jadłospisie, gdyby mi nie smakowało. Cena to 600 zł. Wiem, że boli... Ale niestety zdrowie tanie nie jest :c

Mimo to, gdyby któraś z Was się zastanawiała to szczerze polecam. Podejrzewam, że przy 4 posiłkach i kaloryce 1800 kcal nie powinnam mieć napadów, a to bardzo by mi pomogło z moim BED.

Mam nadzieję, że jest to opisane w miarę zrozumiale, ale gdyby któraś z Was miała jakieś pytania to zadawajcie je w komentarzach, a ja w następnym wpisie na nie odpowiem :)


ZOOTECHNIKA

Ech, trochę ciężko będzie mi się wypowiadać, jako osobie, która nie chciała tego studiować, ale postaram się być jak najbardziej obiektywna, jak to możliwe :)

Nie wiem, jak wygląda to na warszawskim SGGW, ale we Wrocławiu studia na tym kierunku dostępne są zarówno stacjonarnie i niestacjonarnie (podzielone na I i II stopień). Studia I stopnia trwają 3,5 roku i kończy je praca inżynierska. 

Pierwszy semestr niestety pełen jest gówno-przedmiotów: podstawy prawa, nauki społeczne (do wyboru 6 różnych przedmiotów), ekonomia, ergonomia, chemia, fizyka, botanika itd. Z takich naprawdę przydatnych na tym kierunku przedmiotów to jest tylko zoologia (dodatkowo prowadzona przez 2 najlepszych prowadzących pod słońcem ♥)

Na drugim semestrze wchodzą już ciekawsze przedmioty: anatomia zwierząt, biochemia, mikrobiologia, toksykologia środowiska (fakultet do wyboru), parazytologia (też fakultet z tymi cudownymi prowadzącymi od zoologii).

I w zasadzie z każdym kolejnym semestrem ma się coraz więcej istotnych dla zootechnika przedmiotów, gdzie uczy się o dużych i małych przeżuwaczach, higienie i dobrostanie zwierząt, hodowli i ocenie wartości hodowlanej zwierząt. Teraz przez pandemię wygląda to strasznie gównianie, bo obowiązkowo wszystko jest zdalnie, ale wiem, że poprzednie roczniki w ramach zajęć miały wyjścia do zoo, wrocławskiego Hydropolis, obserwację zwierząt w uczelnianej zagrodzie, praktyczne zajęciach na laboratorium (coś czego bardzo żałuję, że mnie ominęło, to właśnie praktyczne zajęcia z parazytologii, które polegają na badaniu kału różnych zwierząt pod kątem jaj i cyst pasożytów). Dodatkowo w uczelnianej zagrodzie jest spore stadko owiec i można się zgłosić wolontaryjnie do pomocy przy wykotach i odchowie młodych jagniąt :)

Podsumowując, jeśli ktoś chce być zootechnikiem i studiować we Wrocławiu to mogę polecić ten kierunek ;)


To chyba tyle. Jest już dość późno, a jeszcze nie jadłam kolacji, więc lecę szybko coś wsunąć, żeby wziąć leki i wyłączam kompa. A potem chwila z książką, pielęgnacja i do spania, bo jutro czeka mnie intensywny dzień. 

Uściski ♥

Tenshi Kaosu

 

środa, 14 kwietnia 2021

Płuca palącego biegacza

 


 

Hej.

 Najpierw może odpowiem na Wasze komentarze ;)

Studiuję zootechnikę we Wrocławiu. Od razu odpowiem na ewentualne pytanie "Co można po tym robić?" - można pracować przy produkcji pasz dla zwierząt gospodarskich, albo jako specjalista do ich dobrostanu (czyli sprawdzać, czy obora ma odpowiednią wentylację, czy wielkość boksów jest odpowiednia, doradzać w kwestii żywienia, asystować przy porodach itp.). Ja absolutnie nie planuję pracy w zawodzie i robię te studia tylko po to, żeby mieć papier wyższego wykształcenia (niestety z poprzedniego kierunku zrezygnowałam - chemia, a na te studia, na które chciałam iść się nie dostałam - nie przeszłam egzaminów wstępnych na aktorstwo, a na filologię mnie nie przyjęli tylko dlatego, że nie pisałam na maturze rozszerzenia z polskiego i miałam przez to za mało punktów w procesie rekrutacji 😶). Tak wylądowałam tu, gdzie jestem. 

Powoli, bo powoli, ale konsekwentnie zmieniam te nawyki na lepsze. Dzięki bardzo za wsparcie i miłe słowa ♥

Roriselle, pewnie, że pamiętam Imperfect! I oczywiście, że będziemy się nawzajem wspierać. W końcu, po to tu jesteśmy ;)

 

A teraz update!

Na studiach dużo się uprościło xD Kolokwium z owadów jest przełożone na przyszły wtorek, termin na hotel dla owadów został przesunięty do końca miesiąca (CHWAŁA PROWADZĄCEJ!), a kolega, z którym jestem w parze na roślinach, stwierdził, że zrobi większą część zielnika (do tej pory prawie wszystkie prezentacje robiłam sama, więc chce się do czegoś przydać :D). Także czuję się spokojniejsza w kwestii studiów. Oczywiście dalej po zajęciach będę robić notatki i nadrabiać braki w wiedzy o tym, co już przerobiliśmy, ale generalnie odetchnęłam :)

Dostałam dziś na maila jadłospis od dietetyczki. Zacznę go realizować od poniedziałku, bo niestety muszę pod niego zrobić zakupy, a będę miała na nie czas dopiero w sobotę (+ jedyny większy sklep w okolicy to Biedronka, a tam nie ma połowy potrzebnych składników, więc będę się musiała wybrać do centrum do sklepów ekologicznych). W piątek po zajęciach pójdę do ksero wydrukować go sobie, bo jednak łatwiej mi będzie z papierową wersją. Póki co i tak próbuję zmieniać te nawyki i kupować produkty dozwolone przy IO. No i od jutra zacznę ostro pilnować pór posiłków, bo jak na razie z tym różnie bywa. Przyszła mi też książka o insulinooporności, więc w wolnych chwilach zagłębię się w lekturę i będę edukować w tym temacie.

Byłam dziś znów na spacerze. Rozmawiałam z moją przyjaciółką B. przez telefon (taka nasza tradycja: wychodzimy razem na spacer, ja we Wro, ona w Krakowie i gadamy w tym czasie przez telefon), ale w pewnym momencie połączenie zostało zerwane i nie udało się znów połączyć (jak się domyśliłam, padła jej komórka), więc stwierdziłam, że to znak "z niebios", żebym zaczęła biegać (bo też chwilę wcześniej mówiłam jej, że zastanawiam się, czy nie wrócić do Planu Biegacza).  I pobiegłam xD Zgodnie z tym planem jest minuta marszu, minuta biegu i w sumie 7 takich zmian, czyli 14 minut. To nie dużo. Poczułam jednak, jak słabą mam kondycję i jak papierosy mi wyniszczyły płuca... Dlatego też rzucam klasyczne fajki, a korzystanie z e-papierosa zamierzam stopniowo ograniczyć. I faktycznie na dobre wrócę do Planu Biegacza. Przypomniałam też sobie, jak bardzo nienawidzę biegania xD Ale w liceum też tak miałam, że na początku tego nie cierpiałam, a z czasem polubiłam i biegałam na 5 km. Liczę, że historia się powtórzy i znów to pokocham :)

Po powrocie włączyłam jeszcze komputer, żeby zamówić wagę kuchenną (będę musiała dokładnie odważać składniki na tej diecie) i stwierdziłam, że od razu napiszę posta. Ale w tym miejscu będę powoli kończyć. 

W weekend jak będę miała więcej wolnego to na pewno napiszę dłuższego posta, gdzie też opiszę dokładnie, jak wygląda wizyta u dietetyka. Napiszę pewnie też o tym, co zamierzam robić dalej dietowo, treningowo, życiowo i w ogóle. 

A teraz spadam, bo i tak jest późno i już dawno powinnam wyłączyć komputer. Także lecę. Dobranoc, powodzenia w najbliższych dniach i buziaki ;*

Tenshi Kaosu





poniedziałek, 12 kwietnia 2021

Na szybciora

 


 

Hej.

Nie rozpiszę się dzisiaj, bo jest już dość późno, powinnam już dawno wyłączyć komputer, żeby szybciej iść spać, ale jakoś tak mi zeszło dłużej. Także szybko zdam relację, wyłączam ekrany, chwila na pielęgnację, książka i spanko. Mam dalej strasznie rozregulowany sen i śpię ledwie po 5 godzin w nocy, przez co jestem wyczerpana w ciągu dnia, dlatego muszę się bardziej wysypiać.

Jest strasznie dużo rzeczy, o których chciałabym Wam napisać. Ale aktualnie mam spory zapierdol, więc może w weekend uda mi się skrobnąć dłuższego posta. 

W skrócie:

Ze studenckich zaległości powoli udaje mi się wykaraskać. Jest to dość trudne, bo co chwilę dokładają nam kolejne zadania i długoterminowe projekty (przy których jest w chuj roboty). Ale ogólnie póki co dobrze idzie. Z metod hodowlanych dostałam ostatnio 5- z kolokwium, a dziś na zajęciach "plusa" za aktywność. Jutro kolokwium z owadów użytkowych, a w piątek z żywienia i paszoznawstwa. Poza tym do 19.04 mam oddać projekt hotelu dla owadów (wciąż mnie bawi, że coś takiego istnieje xD), a za 2 tygodnie deadline na stworzenie internetowego zielnika 10 roślin leczniczych i trujących. Także jest co robić, ale dam radę.

Byłam u dietetyczki. Rozmiarowo i wagowo jest dramat. Dostałam ogólną listę zaleceń dla osób z IO, na dniach mam dostać rozpisany tygodniowy jadłospis, który przerobię 2 razy i wtedy idę na kolejne konsultacje. (Ogólnie wizycie u dietetyczki chyba poświęcę osobny post, gdzie dokładnie opiszę pierwszą wizytę, ale to dopiero jak będę miała więcej czasu).

Byłam też na terapii w piątek i ogólnie nie jest za ciekawie. 

Zaczynam się trochę więcej ruszać. W piątek byłam na długim spacerze (ponad 11 tys. kroków), w sobotę spotkałam się ze znajomą i pochodziłyśmy trochę po centrum Wrocławia (znów ponad 11 tys. kroków), wczoraj byłam na trochę krótszym spacerze (ok. 7 tys. kroków), a dziś miałam iść na spacer, ale strasznie lało, więc przeszłam się tylko do Biedronki na zakupy (5,7 tys. kroków). Jutro mam zdalny w-f i podpytam prowadzącą o studencki basen, bo podobno jak ktoś ma zalecenia lekarza to może za darmo przychodzić na tzw. zajęcia prozdrowotne. A fajnie by było popływać 2 - 3 razy w tygodniu. Zobaczymy, co z tego wyjdzie...

 To tyle. Jak wspomniałam, lecę zaraz w spanko. Uściski ♥

Tenshi Kaosu

 


 

poniedziałek, 5 kwietnia 2021

Niebywale normalne święta

 


 

Hej.

Nie żałuję absolutnie tego, że nie jechałam do domu na święta :D 

Tam musiałabym spędzać czas z rodziną (z którą różnie to bywa) i walczyć z kompulsami (zauważyłam ostatnio, że największe napady mam, gdy tylko tam przyjeżdżam i wspomniałam już o tym terapeutce, więc pewnie będziemy dalej drążyć ten temat). A na mieszkaniu posprzątałam wszystko, przeorganizowałam wszystkie szafki i pudełka w pokoju, nadrabiam zaległości w nauce oraz notatkach na studiach. 

Powiem Wam, że mam okropne zaległości. Wygląda to tak, że na większości zajęć jestem obecna i prace oddaję przed czasem. Ale nie raz było tak, że nie mogłam się skupić na wykładzie (czy to przez zaginionego wtedy kota, czy teraz przez lenistwo lub spanie w trakcie wykładów) i koniec końców wiedzy nie wynosiłam z tego praktycznie żadnej. Teraz jak nie mam zajęć to dużo wolnego czasu spędzam na słuchaniu nagrań (nielegalnych, więc cicho-sza) z zajęć i robieniu notatek z tego. Aktualnie udało mi się nadrobić 2 przedmioty dopiero. Nadal zostało mi 5 do nadrobienia. Na całe szczęście z w-fu nie ma notatek, a z lektoratem radzę sobie bezproblemowo (i akurat tutaj aktywnie uczestniczę w tych zajęciach, bo są dla mnie najciekawsze ze wszystkiego... ewidentnie minęłam się z powołaniem i powinnam studiować filologię). Postaram się od teraz na bieżąco notować w trakcie wykładów (albo chociaż ich słuchać), żeby potem nie było lamentu przed sesją, a jedynie powtórki do egzaminów. No i na kilku przedmiotach można być zwolnionym z egzaminu za 5 na koniec z ćwiczeń, ale żeby to się udało to muszę się więcej udzielać na zajęciach.  

Jutro i w środę mam jeszcze wolne, więc muszę na maksa wykorzystać ten czas, żeby pouczyć się i ponotować najwięcej jak się da. 

A teraz odpowiadając na Wasze komentarze...

1) Póki co lekarz powiedział, że ciężko stwierdzić, co to może być konkretnie, więc choroby autoimmunologicznej też nie wyklucza. Słuchałam wczoraj wykładu dietetyka klinicznego, który mówił, że insulinooporność nie występuje sama, tylko jest jednym z czynników zespołu metabolicznego, więc to też może być to. Ale nie mam co gdybać, a tym bardziej, że nie jestem lekarzem. Mam rozpisane badania, które będę musiała jeszcze zrobić. Chciałam je zrobić już przy kolejnym cyklu po wizycie, ale że trzeba je wykonać na początku, a moja miesiączka wypadła akurat w święta to muszę to odłożyć do następnego okresu. No i wiem, że do dietetyka też będę musiała wykonać jeszcze jedne badania, więc jeszcze parę razy mnie zobaczą w punkcie pobrań :)

2) Leków wydaje się trochę dużo, ale powoli się przyzwyczajam. Dołączyłam już 2 kolejne, a za dzień czy dwa dołączę następne. Póki co czuję się po nich dobrze. Z czasem, jak uda mi się uspokoić mój organizm i doprowadzić do względnej normy, prawdopodobnie będę mogła część odstawić. Lekarz oczywiście pytał o moje odżywianie i sama mu też mówiłam o zaburzeniach odżywiania (tak samo dietetyczce, która też specjalizuje się w dietach dla ludzi wychodzących z ED).

3) Z aktywnością fizyczną na pewno będzie problem. Gdy parę lat temu intensywnie trenowałam uwielbiałam przeróżne aktywności fizyczne: bieganie, taniec, fitness, treningi interwałowe, rower, łyżwy, basen. Z wspomnianego wykładu o insulinooporności dowiedziałam się, że niestety niektóre sporty nie wchodzą w grę, bo powodują wyrzut kortyzolu, co z kolei powoduje wyrzut insuliny (której i tak jest za dużo w porównaniu do tego, co przyjmują moje organy). Wiem, że marsze są jak najbardziej w porządku, więc tutaj akurat chodzi tylko o moją słabą motywację, nad którą będę musiała pracować i faktycznie chodzić na te spacery częściej niż teraz, ale co do reszty to będę musiała się dopiero doinformować, czy to u dietetyczki, czy w innych źródłach (boję się trochę tego szukać w internecie, bo jak na razie znalazłam zupełnie sprzeczne informacje o IO i skąd mam wiedzieć, co jest słuszne? :/ ).

4) Pomysł z wrzucaniem przepisów na blogi jest super :D Jak dostanę swoją dietę i będzie tam coś fajnego to na pewno też wrzucę u siebie. Poza tym na pewno będę jeszcze szukać książek o IO i może sama znajdę coś wartościowego, co będę mogła polecić? Absolutnie nie chcę, żebyśmy łamały prawa autorskie wrzucając na blogi całe książki. Chodziło mi bardziej o wymianę tytułów i każda w swoim zakresie może poszukać w bibliotece albo księgarniach ;)

Przy okazji ponawiam prośbę o motywacje - zarzućcie jakieś filmy, seriale, książki, kanały an Yt, profile na Ig, cokolwiek, co Was motywuje do diety i ćwiczeń ;)

Dodatkowo z tego wykładu dowiedziałam się też, że przy IO należy szczególnie dbać o właściwy odpoczynek i higienę snu. A przyznaję, że z tym też mam problem. Należy spać 7 - 9 godzin na dobę, szczególnie gdy jest ciemno, bo wtedy wydziela się melatonina, na 2 godziny przed snem należy wyłączyć wszystkie ekrany i nie korzystać nawet na chwilę z telefonu. Czyli dokładnie to, czego nie robię xD Mam totalnie rozregulowany rytm snu i ostatnio chodzę spać o 3 - 4 nad ranem, śpię do 10 - 11, a przed pójściem spać gram w Lola, lub oglądam serial i często już w łóżku jeszcze przeglądam Instagrama czy gram jeszcze na telefonie. Dlatego nad tym też muszę zacząć pracować (znalazło się to nawet na mojej liście postanowień na ten rok, a póki co nie zrobiłam nic w kierunku poprawy). Dziś pewnie nie położę się przed 2, ale to i tak lepiej niż 3 czy 4. Poza tym jak tylko skończę pisać tego posta, wyłączam komputer i idę zrobić sobie domowe spa, a przed snem poczytam książkę. Z każdym dniem spróbuję coraz wcześniej wyłączać komputer, żeby docelowo kończyć korzystanie z niego max. o 21 i chodzić spać między 22 - 24 (najpóźniej). 

To na dziś tyle. Zerknę do Was jutro w przerwie od nauki i notatek. 

Uściski ♥

Tenshi Kaosu




czwartek, 1 kwietnia 2021

Diagnoza


 

Hej.

Na studiach jakoś leci. Z referatem się uwinęłam i napisałam go w 4 dni i zarobiłam za to jakieś hajsy :) 

 

Byłam u tego lekarza. I tak jak pisał mi w mailu, mam insulinooporność (wg wskaźnika jest powyżej 2, a mi wyszło 3,7). Poza tym patrząc na moje wyniki powiedział dosłownie "No takich dziwnych hormonów to jeszcze w życiu nie widziałem" XD Więc zabawa tak naprawdę dopiero się zaczyna. Póki co dostałam Siofor (lek dla cukrzyków, który ma pomóc przy insulinooporności), Luteinę, Novostellę (dla uzupełnienia DHEA), magnez, witaminę D3 i kwas foliowy do suplementacji, Ketonal i Aulin (na bolesne miesiączki) i jeden eksperymentalny lek, którym się odtruwa narkomanów i alkoholików... ale podobno pomaga też przy poronieniach, endometriozie i pcos (choć lekarz stwierdził, że na pewno nie mam pcos i wizualnie wszystko - macica, jajniki, piersi, tarczyca - wygląda dobrze. Dodatkowo za parę cykli muszę zrobić kolejne badania pod kątem następnych hormonów i wtedy będzie mógł coś więcej powiedzieć. W opisie wizyty mam też napisane, że muszę iść na konsultacje z dietetykiem w celu ułożenia dla mnie diety (wie też o moich zaburzeniach odżywiania) i koniecznie zacząć się więcej ruszać. 

Więc co dalej?

W poniedziałek zaczęłam brać tabsy (lekarz mówił, że nie mogę brać od razu wszystkich, bo gdybym źle na coś reagowała, to nie byłoby wiadomo na co). Powoli będę dołączać kolejne. Jak na razie zaczęłam od najmniejszej dawki Sioforu i wczoraj dołączyłam jeszcze magnez. Jutro chcę dołączyć kolejne tabletki. Dostałam też dziś okres i na cały dzień wzięłam 2 ketonale po 100 mg, więc czuję się trochę otępiała, ale poza tym nie umieram aż tak jak zawsze. Zapisałam się do dietetyczki, która przyjmie mnie stacjonarnie na konsultacje 8.04. Jakiś tydzień później powinnam dostać jadłospis. Poza tym we wtorek wróciłam na terapię. Jakoś powoli będę się odgrzebywać z tej sterty mentalno - zdrowotnego gruzu. Póki co aktywności fizycznej absolutnie brak, ale do tego też będę się musiała w końcu zmotywować i tu moja mała prośba do Was: jak Wy się motywujecie do ruchu? Podrzućcie jakieś filmiki z yt, filmy, seriale, książki czy konta na ig. Cokolwiek. Biorę wszystko, co mogłoby zmotywować moje leniwe dupsko xD


A teraz krótka i dziwna sytuacja.

Miałam jutro wieczorem albo w sobotę rano jechać do domu na święta. Ale w pracy mojego współlokatora B. wykryto kilka potwierdzonych przypadków korony, więc jego też wygonili na kwarantannę. Zadzwoniłam powiedzieć o tym rodzicom i po rozmowie stwierdzili, że bezpieczniej będzie, jeśli zostanę we Wrocławiu i nie przyjadę na święta, bo mogłabym (o ile sama mam wirusa, a o tym nie wiem) zarazić dziadków. I o dziwo, nie jest mi ani trochę przykro. Wręcz się cieszę i czuję ulgę, że będę mogła w tym czasie na spokojnie posprzątać w mieszkaniu, pouczyć się, porobić zadania i projekty na studia na najbliższe tygodnie. A w wolnym czasie, jeśli wciąż będzie taka fajna pogoda, pójść na spacer, albo wrócić w końcu do pianina. Tak w ogóle, pamiętam, że jedna z Was mnie jakiś czas temu pytała o moje pianino, więc w następnym poście napiszę o nim coś więcej ;)

 

Mam spore zaległości w notatkach z zajęć, więc jutro na spokojnie będę mogła sobie do tego usiąść :) I jakoś pozytywnie razem z B. i kotami spędzimy te święta w mieszkaniu.  Także plan na jutro:

- jeść zdrowo (zjeść jutro przynajmniej 2 owoce i 2 warzywa),

- posprzątać łazienkę, pokój i umyć podłogę,

- nadrobić zajęcia z metod hodowlanych,

- zrobić notatki z wykładów z hodowli bydła,

- zrobić zadanie na ćwiczenia z hodowli bydła,

- pójść na godzinny spacer,

- przynajmniej godzinę poczytać książkę,

- jak starczy czasu do poćwiczyć na pianinie i uzupełnić journal.


To tyle. Mam teraz czas, żeby w końcu zerknąć do Was :') Lecę nadrobić kilka blogów, a do reszty zajrzę jutro przy śniadaniu ;)

Tenshi Kaosu

 



niedziela, 21 marca 2021

Jeśli marzec mnie nie zabije, to chyba wszystko przeżyję...

 


Hej.

Znów mnie trochę nie było...

Ferie spędziłam bardzo dobre. Trochę z M., trochę z matką i jej rodzicami, trochę z ciocią, wujkiem i drugą babcią. W międzyczasie rzuciłam pracę i dopiero wtedy poczułam, jaka tam była pod koniec presja...

Nowy semestr rozpoczął się spokojnie i miałam już się odezwać z najnowszym planem dietowo-treningowym, ale w piątek 5 marca mój świat się zatrzymał. 

Wstając rano zorientowałam się, że nie ma mojego kota w mieszkaniu. Musiał w nocy wyskoczyć na klatkę, albo spaść z niezamkniętego przez współlokatora balkonu. Szukaliśmy go po całej dzielnicy i sąsiadujących również. Rozwiesiliśmy masę plakatów, wrzucaliśmy ogłoszenia w internecie, gdzie tylko się dało, dzwoniłam do schroniska, wielu fundacji, weterynarzy. Efekt był wszędzie taki sam - nic. Kilka razy dostałam telefon o czarnym kocie tu i tu, biegłam tam, żeby tylko się okazało, że to zupełnie inny kot. Jadłam byle co, nie spałam po nocach, bo do 4 chodziliśmy z B. nawołując go po okolicy. Jedyny plus był taki, że robiliśmy po 15 km dziennie. Już zaczynałam tracić jakąkolwiek nadzieję i złapałam takiego doła, że we wtorek cały dzień przepłakałam. Ale w środę zdarzył się cud - dostałam telefon, że czarny kot przychodzi do pani pod balkon w bloku uliczkę dalej. Poszłam z saszetką, a moje wygłodzone biedactwo przyleciało do mnie po jedzenie. Jadł tak łapczywie, że nawet nie zwrócił uwagi, gdy zapinałam mu szelki. W domu zjadł porządnie, umyłam go, a potem poszliśmy jeszcze do weterynarza, żeby upewnić się, że wszystko w porządku. Cała przygoda 12-dniowa skończyła się jedynie na kilku drobnych zadrapaniach i 3 kleszczach (z czego 2 zauważyłam dopiero następnego dnia i sama mu musiałam wyciągnąć). Wczoraj podałam mu tabletkę na odrobaczanie, a za 2 tygodnie mamy jeszcze iść na odnowienie szczepień. Kamień spadł mi z serca i cały czas cieszę się jak dziecko, że moja czarna parówa znów jest w domu :')

W międzyczasie znajoma poleciła mi bardzo dobrego ginekologa endokrynologa, do którego udało mi się w miarę szybko umówić. Kazał zrobić badanie krwi pod kątem kilkunastu czynników i wysłać mu mailem. Niestety zmartwiła mnie odpowiedź: "Wyniki badań z krwi wskazują na zjawisko insulinooporności"... Zaczęłam trochę czytać o tym i załamałam się totalnie. Tym bardziej, że pamiętam, iż jedna z was to ma i opisywała jakie to gówno. Za chwilę okaże się, że mogę jeść tylko styropian i runo leśne, bo w zasadzie w chuj rzeczy jest zakazanych na diecie na insulinoopornych. Ech... Ale przynajmniej będę musiała w końcu mocniej ruszyć dupę, żeby schudnąć, bo aktywność fizyczna jest wręcz wymogiem w leczeniu. W piątek jadę ponad 200 km do tego lekarza na badanie. Zobaczę, co powie na miejscu...

Do tego dostałam płatne zlecenie na napisanie referatu na 20 stron A4. Wszystko fajnie, ale nawet artykuły naukowe na ten temat mają max. 15 stron, gdzie połowa to tabelki.... A dziś się jeszcze dowiedziałam, że skrócili czas na oddawanie prac z 31 marca na 28... Strzelę sobie w łeb chyba...

To tak w zasadzie wszystko. Nie robię żadnych szczególnych postanowień dietowych póki co. Ten tydzień postaram się po prostu jeść w miarę zdrowo i bez napadów. Co z aktywnością fizyczną będzie to nie wiem, bo w każdej wolnej chwili będę pisać ten referat. Ale zobaczymy. Obiecuję tym razem dać znać wcześniej niż za miesiąc.


Trzymajcie się :*

Tenshi Kaosu