środa, 22 września 2021

Za dużo myśli (tl;dr)

 


Hej.

Wróciłam z rozjazdów i postanowiłam się odezwać. A podczas mojej nieobecności na blogu w mojej głowie zebrało się mnóstwo myśli, emocji, sytuacji, które chciałabym opisać i stwierdziłam, że chyba to zrobię. W końcu od tego mam bloga. Więc najpierw krótki update'owy wstęp, a potem będzie słowotok. 

Wyrok dla oczu zapadł - mocniejsze szkła (dziś byłam u optyka i już mam wymienione), krople do lewego oka, zasłanianie lewego i ćwiczenia relaksujące. Mam ograniczać czytanie i korzystanie z laptopa. Byłam na dniach otwartych tej szkoły tańca i było zajebiście - przypomniałam sobie, jak bardzo lubię tańczyć i się ruszać. Obóz konny też był ekstra - przypomniało mi się, jak bardzo lubię konie i jazdę :) Nie zważyłam się przed obozem, ani po, ale dziś rano już tak i waga pokazała 88,7 kg (JUHU! 8 z przodu!). Przez cały ten czas dietowo jakoś idzie, pojawiły się małe grzeszki, ale nie było ani jednego pełnoprawnego napadu, z czego jestem bardzo dumna. Znów byłam u cioci, a w międzyczasie jeszcze spotkałam się z ekipą z pierwszych studiów i (o ironio!) z byłym oraz jego aktualną narzeczoną (bagatela, moją koleżanką). Jeszcze trochę i będę w stanie normalnie z nimi gadać :')

To chyba tyle, a teraz się rozpruję i popłynie ze mnie słowotok. Nie sądzę, żeby to było coś istotnego dla Was, więc jeśli nie chcecie czytać, to odpuśćcie, bo czuję, że będzie to długi wpis. 


Nie jestem pewna, czy leki od psychiatry właściwie działają. Z jednej strony mam wrażenie, że moje stany emocjonalne są stabilniejsze, nie mam tej huśtawki nastrojów. Ale z drugiej mam okropnie dużo myśli. Jest ich za dużo na moją głowę. A to zazwyczaj był jeden z objawów manii. O czym myślę? Kurwa, o wszystkim! Bardzo dużo rozważam na temat mojej przyszłości. Na temat tego, co będę robić po studiach. A w zależności od tego, na który scenariusz się nastawię zależą moje najbliższe działania. Mam przez to ochotę krzyczeć i płakać. No bo scenariuszy na moją przyszłość jest, żeby nie skłamać, w pizdu!

1) Kończę studia i jednak stwierdzam, że chciałabym być związana ze zwierzętami. Wiadomo, że nie będę pracować jako zootechnik, bo zwierzęta gospodarskie to jednak nie moja bajka. Ale mogłabym poszukać pracy jako pomoc w gabinecie weterynaryjnym. Oczywiście weekendowo robiłabym kurs technika weterynarii (a może nawet i studia?), tak jak sugerowała mi matka. Przecież zwierzęta towarzyszące są słodkie i bardzo wdzięczne. 

2) Kończę studia w wieku 25 lat, to przecież jeszcze nie tak dużo i mogłabym spróbować dostać się na jakieś inne, które bardziej by mi pasowały. Możliwe, że musiałabym napisać jeszcze tę maturę z rozszerzonego polskiego, bo przecież przez to do tej pory mnie nie przyjęli nigdzie, gdzie chciałam. Ale jakbym ją miała, to może dostałabym się na któryś z kierunków: twórcze pisanie, filologia japońska, filologia angielska (może z jakimś jeszcze językiem?), filologia rosyjska, teatrologia. A może do tego czasu stworzą jeszcze jakiś nowy kierunek? 

3) Kończę studia i znów próbuję dostać się na studia aktorskie, bo może musiałam odpowiednio dojrzeć i wcześniej przez to mnie nie przyjęli, ale teraz przecież jestem już dojrzalsza, a zakładam, że to tego czasu wyrobię sobie figurę, z której i ja będę zadowolona (dzięki czemu zyskałabym pewność siebie) i oni (wpisałabym się w te ich kanony idealnej przyszłej aktorki). Oczywiście musiałabym sobie poprzypominać wiele rzeczy ze szkoły aktorskiej, ale to da się zrobić. A poza tym są też kursy przygotowawcze na te egzaminy. Jakbym się załapała na jakiś organizowany przez jednego z wykładowców z którejś akademii teatralnej, to miałabym w końce te zakichane "znajomości", o których wszyscy pierdolą. 

4) Kończę studia i nie idę na żadne inne, szukając pracy w artystycznych zawodach przeglądając oferty i chodząc na castingi. W końcu ileż to razy słyszałam, że nie trzeba mieć szkoły, żeby być aktorem, pisarzem, scenarzystą, performerem, piosenkarzem? Może ja się po prostu muszę uczyć w praktyce i przez doświadczenie zdobywać wiedzę, a nie studiując? No i przecież chodzi mi cały czas po głowie dubbing albo bycie lektorką...

5) Kończę studia i skupiam się na jednej z artystycznych pasji w stylu taniec albo sztuki plastyczne. Gdybym ostro ćwiczyła i dowiedziała się czegoś więcej o jakimś stylu tanecznym mogłabym pójść na kurs i zostać instruktorem w jakieś szkole, albo też chodzić na castingi i występować z jakimś artystą na koncertach albo w jego teledyskach. A gdybym w końcu wzięła te książki o rysowaniu z półki i skupiła na tym całą uwagę, to może faktycznie mogłabym założyć firmę z własnoręcznymi nadrukami na koszulkach? Albo zrobić kurs i zostać tatuatorką? 

6) Kończę studia i szukam pracy. Mogłabym na jakiś czas znów pracować w gastro, bo przecież to lubię. Gdybym na dłużej zaczepiła się w jakieś kawiarni albo knajpie, to z czasem może i by mnie awansowali na managerkę? Albo mogłaby to być chwilowa praca i może z czasem dostałabym się do jakiegoś korpo? 

No a przecież do każdej z tych opcji dochodzi jeszcze wariant a i b (a - w Polsce, b - za granicą). Wypadałoby już podjąć jakąś decyzję, bo od tego zależy, co mam robić TERAZ. Zapisać się znów do szkoły tańca? Zacząć uczyć się rysować? Robić ćwiczenia dykcyjne? Uczyć się o pasożytach zwierzęcych? A może przypominać sobie słówka z angielskiego/rosyjskiego/japońskiego? Albo jednak czytać lektury do matury z polskiego? 

Oczywiście opisane warianty zakładają powodzenie. A co jeśli wybiorę wariant 4, ale chodzenie po castingach nic nie da? Albo wezmę wariant 1, ale po 3 latach dostanę depresji i wypalenia zawodowego? Jest jeszcze opcja, że dopiero odkryję w sobie największą pasję i totalnie zmienię plany. Albo poznam zabójczo przystojnego faceta z niekończącymi się zasobami na koncie, który porwie mnie w podróż dookoła świata i do końca życia będę leżeć i pachnieć? 

Nie mówiąc o tym, że mam w chuj dużo zajawek i pasji. Co chwilę wpadają mi do głowy nowe pomysły i gdybym chciała zrealizować choć połowę z nich, to zabrakłoby mi życia. Choćby teraz, gdy to piszę mam ochotę to nagrać i zrobić z tego podcast. Chuj wie, czy ktokolwiek by w ogóle tego słuchał, ale i tak. Kolejny pomysł, kolejna myśl i jeszcze większa ochota na krzyk od nawałnicy w głowie. Chciałabym perfekcyjnie opanować język angielski, rosyjski, japoński i choć trochę inne, np. hiszpański. Chciałabym wyrobić sobie formę, schudnąć do wymarzonej sylwetki i nauczyć się tańczyć. Chciałabym grać na pianinie ze słuchu (i do tego improwizować!). Chciałabym otworzyć swoją firmę z tymi koszulkami. Chciałabym umieć rysować z głowy, a nie tylko przerysowywać wzory. Chciałabym znów mieć tak dobrą dykcję i warsztat aktorski jak za czasów szkoły aktorskiej. Chciałabym nagrywać na YouTube podcast, covery i filmiki z choreografiami. Chciałabym śpiewać jeszcze lepiej niż kiedykolwiek i poszerzyć swoją skalę głosu. Z jednej strony można by pomyśleć "No to jak studiujesz to może powoli robić te rzeczy w wolnym czasie". Niby tak, ale trzeba jeszcze znaleźć czas na spanie, jedzenie (i gotowanie, które mi zawsze zajmuje w chuj czasu), sprzątanie, naukę (żeby utrzymać stypendium), pielęgnację (bo chcę pięknie wyglądać) i choć minimum socjalizacji ze znajomymi oraz rodziną. Kurwa, moja doba powinna mieć 72 godziny przynajmniej. Boję się, że przez nadmiar myśli, pomysłów i pasji nie zrobię niczego. A do tego kocham czytać książki i nawet w tej 3-dniowej dobie zabrakło by mi na to czasu.

I tak w kółko. Pierdolca można dostać. A żeby było śmiesznie, ten ciąg myślowy się nie kończy. Mogłabym pisać, pisać i pisać do usranej śmierci. 

Miałam jeszcze napisać o najnowszym pomyśle na rozwijanie choć kilku pasji, co przy okazji wypełniłoby zalecenie pani okulistki o oszczędzaniu wzroku, ale to już może jutro, bo piszę ten post od ponad godziny. 

Dobra, amen. Idę spać. Jeśli mi się uda zasnąć.

Tenshi Kaosu