poniedziałek, 16 sierpnia 2021

Festiwal obelg i nowych pomysłów

 


 

Hej.

Siedzę już 2 tygodnie w domu rodzinnym i szczerze mam dosyć. Już usłyszałam od ojca, że "za dużo sobie pozwalam" (chodziło o jedzenie), a od matki, że mam się "w końcu wziąć za siebie, bo nic innego tylko wpierdalam". W ogóle niesamowicie mnie bawi zachowanie matki. Z jednej strony wbija szpile i próbuje mi udowodnić, jak bardzo jedzenie mną rządzi i jak bardzo nie umiem nad sobą zapanować, a chwilę później pyta mnie, czy nie chcę zjeść lodów... No bawi w chuj. 

A najbardziej chyba boli to, że mają rację. Nie wiem czemu, ale jak tylko tu przyjeżdżam, to od razu zaliczam serię napadów. Mówiłam już o tym terapeutce, ale nie doszłyśmy do tego, dlaczego się tak dzieje. Nie mniej tym razem po tych komentarzach, rozpalił się we mnie taki płomyczek dawnej Tenshi, tej z czasów liceum. Bardzo chciałabym schudnąć tak jak wtedy i nawet bardziej. Wiecie, "na złość mamie odmrożę sobie uszy"... Zauważyłam, że z niektórymi rzeczami tak to u mnie działa. Dlatego z moją wagą chciałabym postąpić tak samo. Że w jednym momencie rodzice dogryzają mi, jaka to jestem gruba, żeby w następnym lamentowali, jak to bardzo schudłam i że pewnie mam anoreksję. Chyba tylko dzięki temu, że jestem przekorna udało mi się przełamać ciąg napadów w sobotę. Wtedy też zaczęłam ćwiczyć. Póki co szału z tym wszystkim nie ma, bo moje jedzenie dalej musi być w miarę ogarnięte ze względu na IO, ale przez późne pobudki (ok. 11/12) udaje mi się obcinać jeden posiłek - jem 3 posiłki na dzień w odstępach 4 godzin, żeby insulina zdążyła opaść. Póki co nie raz odczuwam głód przez rozciągnięty napadami żołądek, ale wiem, że z czasem to ustąpi. Treningi też nie są jakieś zabójcze, a mimo to mam zakwasy. Na razie ćwiczę z Mel B. W sobotę zrobiłam rozgrzewkę, cardio, ramiona i rozciąganie, a wczoraj rozgrzewkę, nogi, brzuch, pośladki i rozciąganie. Muszę wrócić do takiej aktywności jaką miałam za czasów swojej "świetności".


Pomysłem, na punkcie którego się zafiksowałam i pisałam o tym ostatnio, są... STUDIA. W trakcie praktyk przeklinałam się w duchu, że nie poszłam na drugi kierunek, na który się wtedy dostałam (przyjęli mnie na zootechnikę we Wrocławiu i na sztukę pisania w Gdańsku, ale wybrałam Wrocław, bo był bliżej domu, a z Gdańska ciężko by się jeździło z kotem). Myślałam o tym, że zamiast kastrować kukurydzę w 30 - stopniowym upale, mogłabym odbywać praktyki w jakimś wydawnictwie. I jakoś zaczęłam przeglądać oferty studiów z myślą podjęcia zaocznych, żeby tę jebaną zootechnikę już skończyć. Trafiłam na stronie Uniwersytetu Wrocławskiego na kierunek "Kultura i praktyka tekstu: twórcze pisanie i edytorstwo". Nie powiem, poczułam w serduszku, że tam byłabym szczęśliwsza niż na tych studiach. Co prawda tamte też są w formie stacjonarnej, ale może udałoby mi się połączyć jakoś studiowanie 2 kierunków (tak jak wielu ludzi to robi). A gdyby ciężko to było połączyć, to mogę przenieść zootechnikę na zaoczne. Oczywiście powiedzenie o tym rodzicom nie wchodzi w grę, więc w międzyczasie musiałabym znaleźć jeszcze pracę, żeby te studia opłacić, albo wziąć kredyt studencki, ale jest to ogarnięcia. Najgorsze chyba jest to, że rekrutacja na ten kierunek już się zakończyła. Dzwoniłam kilka razy do dziekanatu UW, żeby w końcu dowiedzieć się, że muszę zapytać mailowo taką babeczkę. Napisałam maila w zeszłym tygodniu i wciąż brak odpowiedzi. Jest opcja, że ma urlop i odpowie później. Ale nienawidzę takiego życia w niepewności. Na stronie UW podaje, że na ten kierunek nie ma dodatkowej rekrutacji, ale pomyślałam, że jeśli zostało np. 1 czy 2 miejsca do limitu osób, to przecież nie będą na siłę dobierać, ale może wtedy zgodzą się, żebym jeszcze aplikowała. Bardzo mi na tym zależy. W najgorszym przypadku będę musiała poczekać do czerwca na nową rekrutację, ale szczerze nie chcę tyle czekać. Chciałabym już od października studiować na nowym kierunku...


To chyba tyle. Wagą nie mam się co chwalić na chwilę obecną. W sobotę osiągnęłam nową najwyższą wagę w życiu i niech to będzie wystarczająco wymowne, jak bardzo jestem w dupie. 


Leki biorę regularnie. Zwiększyłam dawkę leku od psychiatry, zgodnie z zaleceniem i póki co jest chyba w miarę ok. Przynajmniej udaje mi się wyciszyć manię na tyle, że nie lecę w sobotę do Grecji (nie pytajcie).


Lecę sprawdzić co u Was i spać. Na jutro mam ambitne plany. 


Tenshi Kasou

5 komentarzy:

  1. Przerabiałam dokładnie to samo z moją mamą kiedy byłam nastolatką.i chyba nigdy nie ogarnę skąd się brało jej zachowanie.Schudnij dla siebie kochana a nie dla niej. Później najprawdopodobniej znajdzie sobie coś innego w tobie co zacznie krytykować :( glowa do góry:)

    OdpowiedzUsuń
  2. niestety moja głowa działa podobnie na komentarze innych, zwłaszcza matki, ale niektórzy w każdej sytuacji znajdą coś do czego się przyczepią, bo tak już mają i nie warto się na tym fiksować (wiem, łatwo napisać). A kierunek brzmi super! trzymam kciuki żeby udało Ci się go zacząć jeszcze w tym roku ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Na mnie akurat takie komentarze działają odwrotnie. Kompletnie się załamuje i zaczynam jeszcze więcej jeść skoro "i tak już jestem gruba".
    A jeśli chodzi o studia to bardzo, ale to bardzo trzymam kciuki. Dawaj znać jak już się czegoś dowiesz.

    OdpowiedzUsuń
  4. O, kurczę! Ten kierunek (twórcze pisanie i edytorstwo) wydaje się mega ciekawy! Trzymam kciuki, żebyś dostała się na te studia <3
    Dziękuję za dodanie bloga do obserwowanych; ja próbuję to ogarnąć, ale mam na złym mailu założonego bloga (w sensie - mailu z moim prawdziwym imieniem itd), a boję się, że ktoś znajomy może zawędrować kiedyś w te rejony Internetu i dodać dwa do dwóch, kojarząc Wysubtelnioną ze mną :/ Na razie dodałam anonimowo, ale spróbuję coś z tym zrobić...
    W każdym razie - walcz o swoje marzenia, będę trzymać kciuki!

    OdpowiedzUsuń
  5. Daję znać, że dodałam do obserwowanych :) Chrzanić znajomych, którzy nie rozumieją... Przepraszam za SPAM! :/

    OdpowiedzUsuń